Na blogu Coryllusa jeden z jego komentatorów przy jakiejś okazji pisze, że szuka żony. Podchodzi do tego odpowiednio poważnie i jednym z istotnych wymagań jest takie, by nie nosiła modnych teraz spodni z dziurami na kolanach. Nie ma mowy o tym, by ktoś taki mógł być dobrą żoną, stwierdza stanowczo ów komentator.
Jak to bywa w takich przypadkach, w odstępie kilku dni z innej strony pojawiła się w polu mojej uwagi historia związana z tym czymś, co moglibyśmy nazwać, za José Ortegą y Gassetem, wyborem w miłości. Oto J. opowiedziała mi, że jej teściowa wspomniała swoją z kolei teściową, która pochodziła z Pilchowic. Przyszły mąż tej wcześniejszej teściowej, tej pochodzącej z Pilchowic, mieszkał w Dębieńsku, i chodził na zolyty na piechotę właśnie z Dębieńska do Pilchowic. Nie jest to jakoś bardzo daleko, jakieś kilkanaście kilometrów (moja babcia chodziła przed wojną na zakupy na piechotę z Rybnika do Gliwic, przez granicę polsko-niemiecką), ale jednak musiało być to dość absorbujące, nawet w tych raczej nieśpiesznych czasach. Dzielny ten człowiek, jak się jakoś wydało, sprawdził przydatność swojej lipsty w ten sposób, że kiedy wyszła z izby, wstał na stołek przy szranku i przejechał palcem po wierzchu mebla, badając, czy nie jest zakurzony. Widać test wypadł pomyślnie, skoro J. cieszy się dzisiaj z posiadania swojej teściowej. (Testu takiego rodzaju doświadczyłem osobiście, co prawda przy nie tak romantycznej okazji. Otóż w czasie mojej służby wojskowej, w szkole podchorążych rezerwy w Jeleniej Górze, przy pułku przeciwlotniczym, dowódcą naszego plutonu był kapral, który w podobny sposób sprawdzał, czy izba żołnierska została właściwie wysprzątana — przeciągając palcem wzdłuż wierzchu jakiejś nie rzucającej się w oczy listwy.)
J. wspomniała też o dobrym, nieżyjącym już niestety, znajomym swojego ojca, pewnym Niemcu z Saksonii. Człowiek ten zauważył pewnego razu, że jego narzeczona ma zerwany uchwyt przy kołnierzu (hynkiel przi kraglu) swojego płaszcza. Kiedy przy kolejnym spotkaniu stwierdził, że pętelka wciąż nie jest przyszyta, zerwał z dziewczyną. W ten sposób zerwany uchwyt doprowadził do zerwania narzeczeństwa.
Ojciec J. mówi o tym z respektem i zapewne uważa, że jest to jeden z niezliczonych dowodów na wyższość niemieckiej kultury. Kocha język niemiecki, mówi po niemiecku bardzo dobrze, żywo interesuje się wszystkim, co z Niemcami związane. Jako chłopczyk chodził w czasie okupacji do niemieckiej szkoły i wspomina ten czas bardzo dobrze. Prenumerował jakieś niemieckie wydawnictwo, które regularnie przesyłało mu modele samolotów Luftwaffe. Pod koniec roku 1944 otrzymał ostatni model z informacją, że niestety kolejne modele mogą nie dotrzeć na czas. Opowiada też o swoim krewnym, który został wywieziony do obozu w Oświęcimiu. Krewny przysyłał stamtąd regularnie listy z podziękowaniem za paczki, którymi wspomagała go rodzina. W końcu rodzina otrzymała wiadomość, że krewny zmarł na serce i już nie musiała wspomagać go paczkami. Ojciec J. mówi o tym z pewnym rodzajem zdziwienia i niedowierzania. Być może doświadczenie to kłóci się z wyborem miłości, jakiego swego czasu — świadomie lub nieświadomie — dokonał.