Juda i jego pies

Widzę, że ostatnio byłem w tym miejscu prawie cztery lata temu. Bardzo wiele się od tego czasu zmieniło i zdarzyło. Niemal wszystko zmieniło się na gorsze. Żartowałem ostatnim wpisem z pandemii, przetoczyła się przez nas jak walec. Zaraz za nią przyszła wojna, wreszcie już taka prawie prawdziwa AI z chórem proroków naszego ostatecznego końca.

Znikają regularnie ludzie, nie tylko starsi, ale i młodsi ode mnie, co zmienia i skraca własną perspektywę. Zniknęło dwu autorów, z którymi miałem okazję dzielić strony dwu różnych zbiorów opowiadań. Spłonęła Maja Lidia Kossakowska, zmarł Wawrzyniec Podrzucki, o czym dowiedziałem się całkiem niedawno.

A przed świętami odszedł Juda.

Piątek trzynastego

Piątek trzynastego. Wyjść z domu, czy nie wychodzić? Co ja się zastanawiam, muszę, i to do przychodni, po papiery na niezbędne środki medyczne. Skoro muszę, to idę. Na drzwiach w przychodni kartka. Przed wejściem do przychodni należy zdezynfekować dłonie przy pomocy umieszczonego po prawej dozownika. Patrzę na prawo. Nie ma żadnego dozownika. Uruchamiam gorączkowo tryb myślenia pracownika służby zdrowia. Aha, pewnie trzeba wejść do środka i zanim się pacjencie będziesz czegoś w środku dotykał, to się zdezynfekuj. Czyli przed wejściem znaczy, że po wejściu. Wchodzę. Jest pusto, w rejestracji panie pielęgniarki zatopione w papierach. Patrzę na prawo. Nie ma żadnego dozownika. Staję frontem do okienka rejestracji. Po prawej jakieś kraniki, ale dwa, niebieski i czerwony. Widzę słabo, bo mam na nosie okulary do dali, nie do bliży. Podchodzę, naciskam jeden z kraników, wybrany na chybił trafił. Podstawiam dłoń, naciskam, czuję, że to chyba woda.

Jeruzalem

W zeszłym tygodniu wymieniłem parę zdań z Maciejem Parowskim, przy okazji jego pracy nad nową książką. Wspomniał o „Jeruzalem”, opowiadaniu, którym debiutowałem na łamach Fantastyki.

Ziarnem, z którego to opowiadanie wykiełkowało (w przypadku opowiadań tak zwykle bywa, wyrastają z jednego, nie dającego spokoju impulsu) były uwagi Aleksandra Wata w jego książce „Ewokacja”. Wspominał w niej swój wojenny pobyt w stalinowskich Sowietach, a komunistyczną rzeczywistość sowiecką porównał do świata, jaki by powstał, gdyby chrześcijaństwo nie zaistniało jako owoc ofiary Jezusa, ale w wyniku próby wymuszenia cywilizacji miłości przy użyciu twardych pięści kohort pretoriańskich cezara. Można zatem powiedzieć, iż dalekim pierwowzorem świata „Jeruzalem” są Sowiety Stalina, a tym, który zainspirował jego powstanie — rozczarowany Żyd-komunista, Aleksander Wat.

Czytaj dalej Jeruzalem

Chór szkolny

7 listopada minęła setna rocznica Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej. Usłyszałem, że w dzisiejszej Rosji jest to dzień roboczy. Kiedyś był hucznie obchodzony, także w PRL, gdzie w szkołach odbywały się z tej okazji uroczyste akademie. W mojej szkole podstawowej odbywały się corocznie. Na akademiach przemawiał dyrektor szkoły, uczniowie recytowali wiersze (na przykład wiersze Majakowskiego), a chór szkolny śpiewał pieśni rewolucyjne. Wiersze Majakowskiego mówiły o partii i Leninie. O Leninie opowiadały też czytanki w podręcznikach do języka rosyjskiego. Zaś języka polskiego przez jakiś czas (krótki) uczył nas starszy jegomość o poglądach bardzo komunistycznych, który twierdził, że po zwycięstwie komunizmu na całym świecie wszyscy przejdą w naturalny sposób na język rosyjski, tak jak dzieje się to już na obszarze Związku Radzieckiego. Starszy jegomość był taką szkolną efemerydą, jakoś szybko przeminął nie odznaczywszy się niczym więcej, niż swoim komunizmem, podobnie jak efemerydą w mojej pamięci pozostała młoda absolwentka wydziału historii Uniwersytetu Śląskiego na praktyce szkolnej, bez kompleksów chwytająca za rogi przemilczany problem mordu katyńskiego i śmiało dowodząca, że jego sprawcami byli hitlerowcy.

Czytaj dalej Chór szkolny

O trwałości rzeczy kruchych i matematycznych zastosowaniach Szczepana Twardocha

Nadeszły znów letnie upały, najwyższy czas więc wrócić do stycznia, kiedy obiecałem M., że napiszę ten tekst. Najpierw o samej wizycie u M. i jej męża K., gdzie to słowo się rzekło. Był wieczór, a przy ścianie stała pięknie przyozdobiona choinka. Gospodarze zwrócili mi uwagę na nietypowe choinkowe ozdóbki. Mają one długą historię. Rodzina ojca K. przywiozła je ze sobą z Kresów, gdzie zamieszkiwała przed wojną, w powiatowym miasteczku Brzeżany w województwie tarnopolskim. Ozdoby przetrwały kilka okupacji i frontów, przeprowadzkę na Ziemie Odzyskane, kolejną przeprowadzkę do Rybnika. Niedawno ojciec K. odnowił je, poreperował, wyposażył w nowe pozłotka, i teraz dumnie wisiały na choice ciesząc oko. Choinkowe ozdóbki, które wyfrunęły z czeluści czasu i osiadły na gałązkach choinki. Nie mam pojęcia, czy są one charakterystyczne dla tamtego obszaru, czy też po prostu podobne robiono i takich używano wszędzie, na całym obszarze tego dziwnego państwa o kształcie przepięknie, fraktalnie zniekształconego trójkąta, którego granice wymalowała krew i narodowe namiętności.

Czytaj dalej O trwałości rzeczy kruchych i matematycznych zastosowaniach Szczepana Twardocha

Wybór w miłości

Na blogu Coryllusa jeden z jego komentatorów przy jakiejś okazji pisze, że szuka żony. Podchodzi do tego odpowiednio poważnie i jednym z istotnych wymagań jest takie, by nie nosiła modnych teraz spodni z dziurami na kolanach. Nie ma mowy o tym, by ktoś taki mógł być dobrą żoną, stwierdza stanowczo ów komentator.

Jak to bywa w takich przypadkach, w odstępie kilku dni z innej strony pojawiła się w polu mojej uwagi historia związana z tym czymś, co moglibyśmy nazwać, za José Ortegą y Gassetem, wyborem w miłości. Oto J. opowiedziała mi, że jej teściowa wspomniała swoją z kolei teściową, która pochodziła z Pilchowic. Przyszły mąż tej wcześniejszej teściowej, tej pochodzącej z Pilchowic, mieszkał w Dębieńsku, i chodził na zolyty na piechotę właśnie z Dębieńska do Pilchowic. Nie jest to jakoś bardzo daleko, jakieś kilkanaście kilometrów (moja babcia chodziła przed wojną na zakupy na piechotę z Rybnika do Gliwic, przez granicę polsko-niemiecką), ale jednak musiało być to dość absorbujące, nawet w tych raczej nieśpiesznych czasach. Dzielny ten człowiek, jak się jakoś wydało, sprawdził przydatność swojej lipsty w ten sposób, że kiedy wyszła z izby, wstał na stołek przy szranku i przejechał palcem po wierzchu mebla, badając, czy nie jest zakurzony. Widać test wypadł pomyślnie, skoro J. cieszy się dzisiaj z posiadania swojej teściowej. (Testu takiego rodzaju doświadczyłem osobiście, co prawda przy nie tak romantycznej okazji. Otóż w czasie mojej służby wojskowej, w szkole podchorążych rezerwy w Jeleniej Górze, przy pułku przeciwlotniczym, dowódcą naszego plutonu był kapral, który w podobny sposób sprawdzał, czy izba żołnierska została właściwie wysprzątana — przeciągając palcem wzdłuż wierzchu jakiejś nie rzucającej się w oczy listwy.)

J. wspomniała też o dobrym, nieżyjącym już niestety, znajomym swojego ojca, pewnym Niemcu z Saksonii. Człowiek ten zauważył pewnego razu, że jego narzeczona ma zerwany uchwyt przy kołnierzu (hynkiel przi kraglu) swojego płaszcza. Kiedy przy kolejnym spotkaniu stwierdził, że pętelka wciąż nie jest przyszyta, zerwał z dziewczyną. W ten sposób zerwany uchwyt doprowadził do zerwania narzeczeństwa.

Ojciec J. mówi o tym z respektem i zapewne uważa, że jest to jeden z niezliczonych dowodów na wyższość niemieckiej kultury. Kocha język niemiecki, mówi po niemiecku bardzo dobrze, żywo interesuje się wszystkim, co z Niemcami związane. Jako chłopczyk chodził w czasie okupacji do niemieckiej szkoły i wspomina ten czas bardzo dobrze. Prenumerował jakieś niemieckie wydawnictwo, które regularnie przesyłało mu modele samolotów Luftwaffe. Pod koniec roku 1944 otrzymał ostatni model z informacją, że niestety kolejne modele mogą nie dotrzeć na czas. Opowiada też o swoim krewnym, który został wywieziony do obozu w Oświęcimiu. Krewny przysyłał stamtąd regularnie listy z podziękowaniem za paczki, którymi wspomagała go rodzina. W końcu rodzina otrzymała wiadomość, że krewny zmarł na serce i już nie musiała wspomagać go paczkami. Ojciec J. mówi o tym z pewnym rodzajem zdziwienia i niedowierzania. Być może doświadczenie to kłóci się z wyborem miłości, jakiego swego czasu — świadomie lub nieświadomie — dokonał.

Śmierć aktora drugoplanowego i kobieciarza

Jeśli chodzi o osoby znane, to umierają na trzy różne sposoby.

Po pierwsze zdarza się, że ktoś umiera zupełnie niespodziewanie i „przedwcześnie”. Wiadomość o tym wprawia wszystkich w dziesięciosekundowe zaskoczenie i odpowiednio głęboką zadumę. Tak umarł na przykład Grzegorz Ciechowskiego.

Po drugie, mamy osoby niegdyś słynne, ale od jakiegoś już czasu nieaktywne publicznie. Jeśli ktoś o nich wspomni, to myśli sobie — no tak, to był gość, wieki temu, na pewno już od dawna nie żyje. I oto nagle w mediach pojawia się o kimś takim informacja, że właśnie zmarł. Wywołuje to zdumienie i lekką dezorientację — jak to, to on jeszcze żył? Przecież dinozaury wymarły już miliony lat temu?! Jeśli był to aktor, to może pojawić się w naszej pamięci niewyraźny czarno-biały kadr; tak, tak, wyobraźcie sobie, że telewizja nie zawsze była kolorowa! Tak zmarł niedawno Robert Vaughn. Pamiętam go z dwu filmów — Siedmiu wspaniałych i Bullita.

Robert Vaughn. Wikipedia
Robert Vaughn. Wikipedia

Czytaj dalej Śmierć aktora drugoplanowego i kobieciarza

Liczba człowieka. Ocenimy państwa hurtowo

Edward Caldwell, bohater powieści Jacka Dukaja Science Fiction (pomieszczonej w zbiorze opowiadań Powergraphu z 2011 roku o tym samym tytule), pisarz po doktoracie z matematyki, jest też współudziałowcem OC Mores Inc., start-upu pracującego nad oprogramowaniem etykometrycznym. Rozwijany przez firmę program nazywa się Judga, a ma być swego rodzaju sztucznym, zewnętrznym sumieniem. Nabywca ma mieć możliwość zakupienia i zainstalowania w programie szablonów etycznych ocen powiązanych z głównymi wyznaniami lub ich nurtami (takimi jak reformowany judaizm, dla którego również tworzony jest osobny szablon), albo też najważniejszymi niereligijnymi systemami etycznymi (odłóżmy na bok pytanie, czy takie istnieją). Udziałowcy przewidują, że konieczne (i użyteczne marketingowo) będzie uzyskanie oficjalnej akceptacji religii instytucjonalnych, i zapraszają na swoje posiedzenie nawet przedstawiciela Watykanu, mając nadzieję na watykańskie imprimatur. Judga ma skrupulatnie śledzić czyny użytkownika i przykładać do nich cyfrową miarę. Oprogramowanie umożliwiać ma samodzielne ustawianie wag poszczególnych ocen, ale dyskutanci w czasie roboczego spotkania dochodzą zgodnie do wniosku, że z powodu skomplikowania i czasochłonności takich czynności nabywcy Judgy zadowolą się domyślnymi ustawieniami software’u.

a

Czytaj dalej Liczba człowieka. Ocenimy państwa hurtowo

Inwigilacja nasza powszednia

Korzystam prawie codziennie z komunikacji publicznej i ma to wiele zalet, jak również i pewne wady. Do zalet zaliczyłbym możliwość poczynienia powierzchownych obserwacji ludzi, z którymi zapewne nigdy w innych okolicznościach bym się nie zetknął, a którzy pojawiają się w polu mojej zamglonej sennością uwagi z na przemian irytującą lub w jakiś tajemniczy sposób kojącą regularnością, w miarę jak autobus przemieszcza się od przystanku do przystanku.

Rankiem, gdzieś w połowie trasy, na przystanku przy kościele, wsiada codziennie od czterech do ośmiu starszych pań, rozsiada się i zaczyna podniesionymi głosami toczyć swoje niezrozumiałe, monotonne wywody. Ich głosy szybko zlewają mi się w jednolity szum i po chwili z rezygnacją znów zasypiam. Nie wszyscy przyjmują to zjawisko z taką obojętnością. Kiedyś na przykład pewien wyglądający na bezdomnego jegomość, roztaczający wokół siebie woń nie kojarzącą się z zapachem dezodorantu, ani nawet świeżego potu, pogrążony w stanie głębokiej nirwany, ocknął się gwałtownie i wrzasnął  – Zamknijcie się, tu się nie da spać! Nie zrobiło to jednak na babciach żadnego wrażenia, i aż do końca swojej podróży biedak na przemian mruczał coś pod nosem i przeklinał, a te buczały dalej jak rój rozdrażnionych os.

Czytaj dalej Inwigilacja nasza powszednia

Oświecenie w elektrycznej poświacie

Tekst poniższy opublikowany był w „Czasie Fantastyki”, nr 3/2013.

 

Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe
zniknie to, co jest tylko częściowe.

Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.

Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz.

Biblia Tysiąclecia, Pierwszy List do Koryntian

 

W Apokryfie Jana z Nadż Hammadi, Jezus-Logos (Jezus sprzed przyjścia na ziemię) zakrada się do ogrodu rajskiego pod przebraniem węża i przekazuje tajemną wiedzę pogrążonej w zaślepieniu pierwszej ludzkiej parze. Mit gnostycki opowiada o uwalnianiu się, przekształcaniu samego siebie, wydobywaniu z więzienia ciała i doświadczaniu oświecenia dzięki zdobywanej tajemnej wiedzy,  ukrywanej przed ludźmi przez archontów, niższe ułomne duchy odpowiedzialne za niedoskonałość materialnego świata. Gnoza, wielokształtny duchowy nurt przewijający się przez dzieje od starożytności do dnia dzisiejszego, zadziwiająco często współbrzmi z mistycznymi odczuciami wzbudzanymi przez przełomy technologiczne. Erik Davis w Techgnozie podjął próbę prześledzenia zawiłych związków między nauką a technologią z jednej strony, a tymi świadomymi i nieświadomymi przejawami hermetycznego myślenia i mitologii, jakie przetrwały, mutując, upraszczając się bądź sublimując do naszych czasów, z drugiej. Nie jest to rzecz o religii, o tej jej specyficznej odmianie, towarzyszącej jak cień chrześcijaństwu, a raczej o wzajemnym sprzężeniu pomiędzy nią, a kolejnymi falami entuzjazmu i nadziei wzbudzanymi przez następujące po sobie technologiczne i naukowe objawienia.

Czytaj dalej Oświecenie w elektrycznej poświacie