
Piątek trzynastego. Wyjść z domu, czy nie wychodzić? Co ja się zastanawiam, muszę, i to do przychodni, po papiery na niezbędne środki medyczne. Skoro muszę, to idę. Na drzwiach w przychodni kartka. Przed wejściem do przychodni należy zdezynfekować dłonie przy pomocy umieszczonego po prawej dozownika. Patrzę na prawo. Nie ma żadnego dozownika. Uruchamiam gorączkowo tryb myślenia pracownika służby zdrowia. Aha, pewnie trzeba wejść do środka i zanim się pacjencie będziesz czegoś w środku dotykał, to się zdezynfekuj. Czyli przed wejściem znaczy, że po wejściu. Wchodzę. Jest pusto, w rejestracji panie pielęgniarki zatopione w papierach. Patrzę na prawo. Nie ma żadnego dozownika. Staję frontem do okienka rejestracji. Po prawej jakieś kraniki, ale dwa, niebieski i czerwony. Widzę słabo, bo mam na nosie okulary do dali, nie do bliży. Podchodzę, naciskam jeden z kraników, wybrany na chybił trafił. Podstawiam dłoń, naciskam, czuję, że to chyba woda.
Dostrzegam stos przeźroczystych kubków. No tak, to woda do picia, trochę jej porozlewałem, patrzę, czy na mnie patrzą pielęgniarki i czy mam się tłumaczyć. Ale nie patrzą, patrzą w papiery. Dostrzegam zawieszony po lewej dozownik. No tak, po prawej, czyli po lewej. Czyli świat widziany od strony pań pielęgniarek, nie pacjentów. Podchodzę, dozownik jest zawieszony wysoko, trudno go uruchomić łokciem, jak to radzi pan Karczewski. Z drugiej strony to chyba chodzi o to, żeby zdezynfekowane było dłonie, a nie przycisk dozownika?, myślę. Naciskam kciukiem, leci piana na podstawioną, mokrą jeszcze od wody mineralnej dłoń. I co teraz?, pytam pielęgniarek, bo już na mnie patrzą. Jak to co, tam jest napisane!, odpowiadają uprzejmie. No ale ja w tych okularach nic nie widzę, mówię zgodnie z prawdą. Wcierać! – instruują mnie zdawkowo, acz skutecznie. Wcieram. I co dalej?, pytam. No nic, wszystko. Mówię, o co mi chodzi. Wręczają mi przygotowane już papiery, podpisuję odbiór. Wychodzę.
Czytaj dalej Piątek trzynastego