Szpitalny Oddział Ratunkowy

Trafiasz tutaj, kiedy obetniesz sobie palce na krajzydze. Albo kiedy dostaniesz zawału lub wylewu. Kiedy złamiesz nogę, albo rozbijesz sobie głowę – i tak dalej. Długi korytarz, po lewej trochę krzeseł przystawionych do ściany, po prawej szereg zamkniętych drzwi. Na drzwiach numery i napisy, niekoniecznie odpowiadające rzeczywistości. Za tymi drzwiami znajdują się nieduże bezokienne pomieszczenia, otwarte na drugi korytarz, biegnący równolegle do tego pierwszego. Ten wewnętrzny korytarz jest wąski i zapełniony dodatkowo łóżkami i wózkami z chorymi. Pomieszczenia pomiędzy obydwoma korytarzami mają różne przeznaczenie. W niektórych lekarze (przeważnie Ukraińcy) przyjmują i badają trafiających tu pacjentów; tych co trzeba kierują do specjalistycznych pracowni. Po tym pacjenci są zwykle umieszczani we wspomnianym wewnętrznym korytarzu, gdzie czekają na wyniki badań, na odwiezienie do domu, albo na przyjęcie na odpowiedni oddział szpitala. Kiedy jednak na przykład oddział chorób wewnętrzny jest przepełniony – co jest sytuacją zwyczajną – to zostają tutaj na dłużej. Kilka dni. Kilka tygodni. Albo kilka miesięcy. Albo już na zawsze, czyli do odwiezienia do prosektorium. Niektóre z pomieszczeń pomiędzy korytarzami, zamknięte na klucz od strony pierwszego korytarza, pełnią rolę tymczasowych salek szpitalnych. Leżą tu osoby w ciężkim stanie, niektóre, ciężko dysząc, z maskami tlenowymi na twarzy. Aby dostać się do takiej osoby, obojętnie, leżącej na korytarzu, czy w jednej z tych salek, trzeba przejść przez inne pomieszczenie, te niezamknięte. Jednak często nie jest to możliwe, bo właśnie jakiś pacjent jest tam przyjmowany i badany, i wyprasza nas zniecierpliwiony lekarz. Trzeba więc czekać, wypatrując momentu, kiedy będzie można znów spróbować przekraść się na drugą stronę. Nie należy przy tym liczyć, że ktoś nas poinformuje, iż przejście jest już wolne.

Przechodzę. Na korytarzu z chorymi łóżko z posiwiałą wychudzoną staruszką. Krzyczy. Zbyszku, mój synku, odezwij się! Jesteś tutaj? Krysiu, moja siostrzyczko, odezwij się! Jesteś tutaj? Jakiś pacjent, z tych przytomnych, przeklina słysząc te zawodzenia. Jestem nauczycielką polskiego! Tu jest Śląsk! Śląsk to jest Polska! Czemu nikt do mnie nie przychodzi?! Podchodzi do niej ratownik i coś cicho mówi. Ale ona na to znów krzyczy. Nikt do mnie nie przychodzi tak długo! To jest Śląsk!

W salce, na szpitalnym stoliku przy łóżku chorego, święty obrazek. Na odwrocie zakreślony kwadracik przy sakramencie namaszczeniu chorych. Podpis księdza.

Od dłuższego czasu żyłem blisko krawędzi, dlatego nic dziwnego, że w snach zaczęły się pojawiać postaci z drugiej strony. Na przykład odwiedził mnie Maciej Parowski. Bardzo się ucieszyłem i zaprosiłem do środka, ale postać zaczęła się niepokojąco zmieniać i przybierać upiorne rysy. Ty nie jesteś Parowski!, powiedziałem i zacząłem ją bić. Przybiegł też Mapi, zaczął szczekać, a potem gryźć to straszydło. Wyrzuciłem je na zewnątrz i się obudziłem z bijącym mocno sercem.

Później, w ciągu dnia, uświadomiłem sobie, że to była po prostu śmierć. Jak to możliwe, że tak długo tego nie spostrzegłem?

Dni się stają już coraz dłuższe, przynoszą więcej światła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *