Science-fiction w dwudziestym wieku zainspirowała powstanie co najmniej dwu fenomenów społecznych, dość ekskluzywnych, a mimo to przyciągających od czasu do czasu uwagę opinii publicznej. Myślę tu o powołanej do życia przez Lafayette’a Ronalda Hubbarda scjentologii, oraz o krionice.
Ron Hubbard, płodny pisarz sf, doszedł podobno do wniosku (dość oczywistego), że znacznie lepszym biznesem niż pisanie jest założenie nowego kościoła, i jako podstawę teoretyczną nowej wiary obmyślił tak zwaną dianetykę, „technikę samodoskonalenia”. Scjentologia stała się głośna między innymi dzięki temu, że do grona jej wyznawców weszły gwiazdy Hollywood, co równie wiele mówi o scjentologii, jak i o samych gwiazdach.
Krionika swoje istnienie zawdzięcza sf w jeszcze bardziej bezpośredni sposób. Jak podaje Wikipedia, Robert Ettinger, uznawany za jej ojca-założyciela, po lekturze opublikowanego w Amazing Stories w 1931 opowiadania fantastyczno-naukowego Neila R. Jonesa The Jameson Satellite, zaczął rozważać możliwość swoistej podróży w czasie, polegającej na zamrożeniu pacjenta, by w takim stanie doczekał przyszłości, w której będzie mógł zostać poddany zabiegom niedostępnym współcześnie.
Śmierć to złożony proces i nie ma wyraźnej granicy oddzielającej życie od nieodwracalnego stanu rozpadu organizmu. Świadomość wyłącza się bardzo szybko po ustaniu dopływu tlenu do mózgu, jednak powrót tego organu do normalnego funkcjonowania jest możliwy nawet po dość długim czasie (kilku, kilkunastu minut, w wyjątkowych przypadkach, kiedy dochodzi do schłodzenia organizmu, nawet dłuższym). Lekarz orzeka śmierć po ostatecznym ustaniu pracy serca umierającego, który przez medycynę przyszłości byłby może uznany za pacjenta wymagającego intensywnej akcji ratunkowej, a nie pochówku. Dodatkowo, jeśli przyczyną zgonu są narastające dysfunkcje organizmu spowodowane procesem starzenia się, to, jak zapewniają nas zwolennicy krioniki, oczywiście przyszła terapia może obejmować również cofnięcie tego procesu.
Jedyny problem polega na tym, jak dotransportować świeżo zmarłego (według kryteriów współczesnej medycyny) do przyszłości, w której zostanie szczęśliwie poddany naukowemu zmartwychwstaniu. Metoda taka została jak najbardziej opracowana i polega na stopniowym schłodzeniu pacjenta do temperatury ciekłego azotu, przy jednoczesnym zastąpieniu krwi płynem ograniczającym niebezpieczeństwo uszkodzenia tkanek i komórek przez zamarzającą wodę. Tak przygotowane ciało (lub sama głowa, w wersji ekonomicznej) umieszczane jest w specjalnie zaprojektowanym naczyniu Dewara, i oczekuje na nadejście lepszych czasów.
Ettinger poświęcił znaczną część swego życia na propagowanie krioniki, był też założycielem instytucji zajmującej się krioprezerwacją, Cryonics Institute. Pierwszą pacjentką instytutu została matka Ettingera. Jego kolejne dwie żony również zdecydowały się na ten krok. Ettinger zmarł w 23 lipca 2011 roku, w wieku 92 lat, i został 106 pacjentem CI.
Jak widać krionika ma już całkiem długą historię. Przedsięwzięcie jest zarządzane profesjonalnie także od strony ekonomicznej. Na wykonanie zabiegu mogą liczyć tylko członkowie fundacji opłacający okresowo składki, dodatkowo część kosztów zabiegu pokrywają ich polisy ubezpieczeniowe. Okazuje się, że dzięki temu klientami instytucji krionicznych zostają przede wszystkim ludzie średnio zamożni, a nie, jak mogłoby się wydawać, milionerzy. Również klimat wokół krioniki polepszył się i nawet poważne media patrzą na nią mniej podejrzliwym i niechętnym okiem.
Murray Ballard, brytyjski fotografik, przez pięć lat zajmował się krioniką, rejestrując zarówno stronę techniczną, jak i ludzką zjawiska. Odwiedził dwa instytuty krioniczne w Stanach Zjednoczonych i jeden w Rosji. Efektem tego jest wystawa w Bradford (trwa do 17 września bieżącego roku). Niektóre ze zdjęć można obejrzeć tutaj.
Przewodnik po wystawie zawiera też trochę tekstów – opisów, zapisów wypowiedzi pracowników organizacji krionicznych, jak i przyszłych pacjentów. Te ostatnie są szczególnie przejmujące. Ballard stwierdził, że większość zarejestrowanych klientów sceptycznie podchodzi do szans na przyszłe zmartwychwstanie. Mimo to decydują się na udział w przedsięwzięciu: „Myślę, że z czasem nasze szanse rosną. W końcu są większe niż gdybyśmy zostali spaleni albo pogrzebani”. Ktoś inny powiada: „Marzyłam o nieśmiertelności jako małe dziecko, przerażona śmiercią, kochająca życie. Moje pragnienie życia pognało mnie w różne strony świata. Myśl o nieśmiertelności przyciągnęła mnie do nauki, nie znające kresu bóstwa przyzywały moją duszę. Chcę być takim zwykłym bogiem żyjącym w niebie już na wieki wieków.”
Obawiam się, że przyszłości, jeśli jakaś istnieje, możemy nie być potrzebni. Czy my sami jej potrzebujemy? Liczba już zamrożonych nie przekracza dwóch setek. Kolejne dwa tysiące oczekuje na swoją „mroźną chwilę”. Wciąż ogromna większość z nas lokuje swoje nadzieje w tradycyjnej wierze, albo godzi się w taki lub inny sposób z perspektywą nicości.
Zamrożeńcy spoczywają w termosach wypełnionych ciekłym azotem w pozycji do góry nogami; najważniejsze są mózgi, lepiej więc, by w razie awaryjnego rozszczelnienia naczyń w pierwszej kolejności narażone na rozmrożenie były stopy, a nie głowy. Trwają w takim położeniu, czekając na zbawienie. Tak czy inaczej tradycyjny i naturalny porządek cyklu ludzkiego istnienia został wzbogacony przez krionikę o nowy stan o nadzwyczaj niepewnym statusie.