Piątek trzynastego

Piątek trzynastego. Wyjść z domu, czy nie wychodzić? Co ja się zastanawiam, muszę, i to do przychodni, po papiery na niezbędne środki medyczne. Skoro muszę, to idę. Na drzwiach w przychodni kartka. Przed wejściem do przychodni należy zdezynfekować dłonie przy pomocy umieszczonego po prawej dozownika. Patrzę na prawo. Nie ma żadnego dozownika. Uruchamiam gorączkowo tryb myślenia pracownika służby zdrowia. Aha, pewnie trzeba wejść do środka i zanim się pacjencie będziesz czegoś w środku dotykał, to się zdezynfekuj. Czyli przed wejściem znaczy, że po wejściu. Wchodzę. Jest pusto, w rejestracji panie pielęgniarki zatopione w papierach. Patrzę na prawo. Nie ma żadnego dozownika. Staję frontem do okienka rejestracji. Po prawej jakieś kraniki, ale dwa, niebieski i czerwony. Widzę słabo, bo mam na nosie okulary do dali, nie do bliży. Podchodzę, naciskam jeden z kraników, wybrany na chybił trafił. Podstawiam dłoń, naciskam, czuję, że to chyba woda.

Chór szkolny

7 listopada minęła setna rocznica Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej. Usłyszałem, że w dzisiejszej Rosji jest to dzień roboczy. Kiedyś był hucznie obchodzony, także w PRL, gdzie w szkołach odbywały się z tej okazji uroczyste akademie. W mojej szkole podstawowej odbywały się corocznie. Na akademiach przemawiał dyrektor szkoły, uczniowie recytowali wiersze (na przykład wiersze Majakowskiego), a chór szkolny śpiewał pieśni rewolucyjne. Wiersze Majakowskiego mówiły o partii i Leninie. O Leninie opowiadały też czytanki w podręcznikach do języka rosyjskiego. Zaś języka polskiego przez jakiś czas (krótki) uczył nas starszy jegomość o poglądach bardzo komunistycznych, który twierdził, że po zwycięstwie komunizmu na całym świecie wszyscy przejdą w naturalny sposób na język rosyjski, tak jak dzieje się to już na obszarze Związku Radzieckiego. Starszy jegomość był taką szkolną efemerydą, jakoś szybko przeminął nie odznaczywszy się niczym więcej, niż swoim komunizmem, podobnie jak efemerydą w mojej pamięci pozostała młoda absolwentka wydziału historii Uniwersytetu Śląskiego na praktyce szkolnej, bez kompleksów chwytająca za rogi przemilczany problem mordu katyńskiego i śmiało dowodząca, że jego sprawcami byli hitlerowcy.

Czytaj dalej Chór szkolny

Wybór w miłości

Na blogu Coryllusa jeden z jego komentatorów przy jakiejś okazji pisze, że szuka żony. Podchodzi do tego odpowiednio poważnie i jednym z istotnych wymagań jest takie, by nie nosiła modnych teraz spodni z dziurami na kolanach. Nie ma mowy o tym, by ktoś taki mógł być dobrą żoną, stwierdza stanowczo ów komentator.

Jak to bywa w takich przypadkach, w odstępie kilku dni z innej strony pojawiła się w polu mojej uwagi historia związana z tym czymś, co moglibyśmy nazwać, za José Ortegą y Gassetem, wyborem w miłości. Oto J. opowiedziała mi, że jej teściowa wspomniała swoją z kolei teściową, która pochodziła z Pilchowic. Przyszły mąż tej wcześniejszej teściowej, tej pochodzącej z Pilchowic, mieszkał w Dębieńsku, i chodził na zolyty na piechotę właśnie z Dębieńska do Pilchowic. Nie jest to jakoś bardzo daleko, jakieś kilkanaście kilometrów (moja babcia chodziła przed wojną na zakupy na piechotę z Rybnika do Gliwic, przez granicę polsko-niemiecką), ale jednak musiało być to dość absorbujące, nawet w tych raczej nieśpiesznych czasach. Dzielny ten człowiek, jak się jakoś wydało, sprawdził przydatność swojej lipsty w ten sposób, że kiedy wyszła z izby, wstał na stołek przy szranku i przejechał palcem po wierzchu mebla, badając, czy nie jest zakurzony. Widać test wypadł pomyślnie, skoro J. cieszy się dzisiaj z posiadania swojej teściowej. (Testu takiego rodzaju doświadczyłem osobiście, co prawda przy nie tak romantycznej okazji. Otóż w czasie mojej służby wojskowej, w szkole podchorążych rezerwy w Jeleniej Górze, przy pułku przeciwlotniczym, dowódcą naszego plutonu był kapral, który w podobny sposób sprawdzał, czy izba żołnierska została właściwie wysprzątana — przeciągając palcem wzdłuż wierzchu jakiejś nie rzucającej się w oczy listwy.)

J. wspomniała też o dobrym, nieżyjącym już niestety, znajomym swojego ojca, pewnym Niemcu z Saksonii. Człowiek ten zauważył pewnego razu, że jego narzeczona ma zerwany uchwyt przy kołnierzu (hynkiel przi kraglu) swojego płaszcza. Kiedy przy kolejnym spotkaniu stwierdził, że pętelka wciąż nie jest przyszyta, zerwał z dziewczyną. W ten sposób zerwany uchwyt doprowadził do zerwania narzeczeństwa.

Ojciec J. mówi o tym z respektem i zapewne uważa, że jest to jeden z niezliczonych dowodów na wyższość niemieckiej kultury. Kocha język niemiecki, mówi po niemiecku bardzo dobrze, żywo interesuje się wszystkim, co z Niemcami związane. Jako chłopczyk chodził w czasie okupacji do niemieckiej szkoły i wspomina ten czas bardzo dobrze. Prenumerował jakieś niemieckie wydawnictwo, które regularnie przesyłało mu modele samolotów Luftwaffe. Pod koniec roku 1944 otrzymał ostatni model z informacją, że niestety kolejne modele mogą nie dotrzeć na czas. Opowiada też o swoim krewnym, który został wywieziony do obozu w Oświęcimiu. Krewny przysyłał stamtąd regularnie listy z podziękowaniem za paczki, którymi wspomagała go rodzina. W końcu rodzina otrzymała wiadomość, że krewny zmarł na serce i już nie musiała wspomagać go paczkami. Ojciec J. mówi o tym z pewnym rodzajem zdziwienia i niedowierzania. Być może doświadczenie to kłóci się z wyborem miłości, jakiego swego czasu — świadomie lub nieświadomie — dokonał.

Wariat w autobusie

Tego wariata spotkałem w autobusie może trzeci raz. Tym razem przystawił się do jakiejś starszej kobiety, która chyba była z nim kiedyś na jakiejś pielgrzymce. Kiedy mówił do niej, nie zwróciłem na niego uwagi, nawet go nie rozpoznałem, mimo charakterystycznego, wysokiego głosu. Po prostu jego głośne ględzenie przeszkadzało mi w czytaniu. Mogło się wydawać,  że to jakiś zwyczajny gaduła, może przesadny ekstrawertyk, który znalazł ofiarę i atakował ją co kilka sekund wypowiadanymi na cały głos zdaniami. Czytaj dalej Wariat w autobusie

Biegnij, Ubiku, biegnij!

A. nazwała swojego psa Ubik po tym, jak przeczytała poleconą jej przeze mnie powieść Philipa Dicka. To border collie i jako pies pasterski potrzebuje ruchu. A. biega z nim niemal codziennie po pobliskim lesie. Zdarzyło się jednak, że zachorowała, jej syn również, i zostałem poproszony, by z Ubikiem pójść na spacer. Zapiąłem szeroki pas, do niego smycz na gumie, z drugiej strony smycz wpiąłem do uprzęży założonej psu, i tak ruszyliśmy polną drogą w stronę lasu, ciesząc się ciepłym marcowym dniem. Czytaj dalej Biegnij, Ubiku, biegnij!

Schody

Istnieje projekt Volkswagena, który polega na tym, aby przy pomocy zmyślnych urządzeń technicznych dostarczać ludziom zaskakującej rozrywki i w ten sposób korzystnie modyfikować ich zachowanie, wzbogacając przy okazji środowisko miejskie, w którym egzystują. Jeden ze zrealizowanych pomysłów to grające schody, zamontowane na stacji metra Odenplan w Sztokholmie. Otóż do stacji prowadzą schody zwykłe i ruchome. Aby zachęcić ludzi do korzystania ze schodów stałych zamontowano na nich „klawisze”. Ludzie stąpając po nich powodują powstawanie dźwięków, tak jakby grali na jakimś instrumencie. Udostępniony filmik pokazuje, jak ludzie reagują na tę sytuację. Są zafrapowani i rozbawieni, i zdecydowanie chętniej korzystają ze schodów stałych. Czytaj dalej Schody

Ci, którzy wyskakują z tratwy

Większość z nas miała okazję poznać osobiście atrakcję, jaką jest spływ tratwą Dunajcem od Sromowców Niżnych do Szczawnicy lub Krościenka. Jest to żelazny punkt wycieczek w tych okolicach Polski. Sam doświadczyłem tej przyjemności, o ile dobrze pamiętam, dwukrotnie. Po raz pierwszy w czasach licealnych, na wycieczce szkolnej (jest to swoisty rytuał przejścia, wspólny całym pokoleniom Polaków, tworzący być może jedną z głębokich warstw zbiorowej nieświadomości). Po słowackiej stronie rzeki przebiega szlak pieszy i rowerowy, i spływający tratwami widzą po prawej stronie, powyżej, jadących rowerami, ci zaś widzą poniżej tych pierwszych. Szlak po stronie słowackiej, od Czerwonego Klasztoru do Leśnicy, przejechałem również dwukrotnie na rowerze. Za pierwszym razem udało mi się zrobić zdjęcie, które jest chyba jedną z najlepszych spośród wszystkich moich fotek. Czytaj dalej Ci, którzy wyskakują z tratwy

O targowaniu się

To dobry temat przy okazji świąt Bożego Narodzenia. Targowanie się jest coraz bardziej popularne, staje się wręcz nowym zwyczajem Polaków. Szczególnie młodych. Bardzo często transakcja zaczyna się od sakramentalnego pytania: „A jaki dostanę rabat?” Mniej to dotyczy starszych, pamiętających jeszcze gospodarkę permanentnego niedoboru, znacznie bardziej młodszych. Jeden ze znajomych młodych ludzi z dumą przyznaje się do tego, że zawsze na początek pyta o zniżkę, i jeśli jej nie otrzyma, opuszcza sklep z obrażoną miną. Czytaj dalej O targowaniu się

Poczekaj, aż do ciebie przemówimy

Niedawno obejrzałem na jutubie Macieja Stuhra w skeczu Infolinia. Każdy miał doświadczenia z tym wynalazkiem i wiadomo, jaką irytację może wzbudzić perfidna konstrukcja menu takiego urządzenia. Jego projektant wychodzi z założenia, że oto wreszcie nadeszła chwila, kiedy dostaje do dyspozycji nieograniczony zasobnik z darmowym czasem frajera, który próbuje coś załatwić telefonicznie. Czytaj dalej Poczekaj, aż do ciebie przemówimy

Targowisko i galeria

Nastroje bożonarodzeniowe. Na rynku grajek o rysach indiańskich przygrywa na peruwiańskiej fletni przy akompaniamencie sprzętu elektronicznego. „Hej sokoły” w takim wydaniu brzmią niekonwencjonalnie. W repertuarze ma też pieśni religijne. A nawet jakąś klasyczną melodię peruwiańską. Czytaj dalej Targowisko i galeria