Na śmierć Gene’a Hackmana, jego żony i ich psa

Niedawno dowiedzieliśmy się o śmierci Gene’a Hackmana, jego żony i ich psa. Zaraz po tym niektórzy z aprobatą skomentowali to tak, że zapewne Hackman, twardy człowiek, sterany dolegliwościami starości, postanowił sam zakończyć swoje życie. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Opiekująca się aktorem żona zmarła niespodziewanie na hantawirusowy zespół płucny, chorobę przenoszoną przez gryzonie, a jej mąż, chory na Alzheimera, kilka dni później, po czym przez jeszcze dziewięć dni ich zwłoki spoczywały w domu i znaleziono je w stanie rozkładu. Była to więc jeszcze jedna z tych ponurych historii nieszczęścia i opuszczenia, nie mająca nic wspólnego z dumnym „czyń co ci się podoba”, tym bardziej tragiczna, że dotknęła osobę tak rozpoznawalną i opromienioną życiowymi sukcesami.

Również niedawno natknąłem się na Facebooku na wpis internetowego znajomego, Kuby Tatarkiewicza, który opisał poruszającą historię jego matki. Zbliżała się już do setki i zwróciła się do niego, by coś z tym zrobił, bo ma już dosyć. Odpowiedział, że może jej zafundować przejazd do Szwajcarii, do firmy Dignitas, zajmującej się pomocą w przeprowadzaniu samobójstw. Matka zastanowiła się i w końcu stwierdziła, iż nie ma się w co ubrać na taką podróż, i nie skorzystała z oferty, a po kilku miesiącach zmarła. Pan Kuba kupił sobie rewolwer, by w razie czego w przyszłości go użyć w celu zakończenia swojego życia, a liczy też na to, że i w Stanach wspomagane samobójstwo stanie się wkrótce prawnie dopuszczalną normą.

Ktoś pod tym wpisem zauważył, że kiedy złamie nas już choroba czy starość, to stajemy się jak duże dzieci. Jak długo jesteśmy sprawni, gotowiśmy do zdecydowanego działania, a gdy już dopada nas słabość, nie potrafimy podjąć sami odpowiedniej decyzji, ani tym bardziej jej wykonać.

Powstaje pytanie, czy otoczenie potrafi w podjęciu takiej decyzji i jej wykonaniu takiemu dużemu dziecku pomóc. Wydaje się, że współczesne społeczeństwo jest do tego coraz lepiej duchowo przygotowane i z takim sposobem podejścia do rzeczy oswojone.

W powieści Houellebecqa „Mapa i terytorium” chory na raka ojciec głównego bohatera, Jeda Martina, udaje się w podróż do Dignitas i tam, po opłaceniu kosztów usługi, kończy swoje życie. Jed jedzie już po jego śmierci do Szwajcarii, awanturuje się w biurze firmy i bije jej przedstawicielkę do nieprzytomności. Ta wściekłość, choć godna potępienia, jest w pełni zrozumiała. Nie ma tutaj nic takiego, co dawałoby się nazwać sprawiedliwością.

Tak pozostajemy, rozpięci pomiędzy dwoma możliwościami: rewolwerem i trucizną, a krzyżem, dryfując w kierunku nowego wspaniałego świata, w którym ma pozostać – według jego projektantów,  implementatorów i wyznawców – tylko ta pierwsza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *