Tekst poniższy opublikowany był w „Czasie Fantastyki”, nr 3/2013.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe
zniknie to, co jest tylko częściowe.
Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz.
Biblia Tysiąclecia, Pierwszy List do Koryntian
W Apokryfie Jana z Nadż Hammadi, Jezus-Logos (Jezus sprzed przyjścia na ziemię) zakrada się do ogrodu rajskiego pod przebraniem węża i przekazuje tajemną wiedzę pogrążonej w zaślepieniu pierwszej ludzkiej parze. Mit gnostycki opowiada o uwalnianiu się, przekształcaniu samego siebie, wydobywaniu z więzienia ciała i doświadczaniu oświecenia dzięki zdobywanej tajemnej wiedzy, ukrywanej przed ludźmi przez archontów, niższe ułomne duchy odpowiedzialne za niedoskonałość materialnego świata. Gnoza, wielokształtny duchowy nurt przewijający się przez dzieje od starożytności do dnia dzisiejszego, zadziwiająco często współbrzmi z mistycznymi odczuciami wzbudzanymi przez przełomy technologiczne. Erik Davis w Techgnozie podjął próbę prześledzenia zawiłych związków między nauką a technologią z jednej strony, a tymi świadomymi i nieświadomymi przejawami hermetycznego myślenia i mitologii, jakie przetrwały, mutując, upraszczając się bądź sublimując do naszych czasów, z drugiej. Nie jest to rzecz o religii, o tej jej specyficznej odmianie, towarzyszącej jak cień chrześcijaństwu, a raczej o wzajemnym sprzężeniu pomiędzy nią, a kolejnymi falami entuzjazmu i nadziei wzbudzanymi przez następujące po sobie technologiczne i naukowe objawienia.
Jednocześnie Techgnoza jest opowieścią o podróży ludzkości od stanu naturalnego, w organicznym związku ze zmienną, płynną przyrodą, wypełniającą całą przestrzeń zarówno codziennego życia, jak i wyobraźni, do obecnego stanu coraz większego oddzielenia nie tylko od natury, ale i od świata rzeczywistego, na rzecz zanurzenia się w rozmaitych przestrzeniach wirtualnych.
Jednym z pierwszych wielkich przełomów technologicznych, na których skupia swoją uwagę Davis, do dziś oddziałującym intensywnie na naszą cywilizację, a być może stanowiącym ciągle jej esencję, było wynalezienie maszyny pisma. Platon należał do jednego z pierwszych pokoleń chłopców, których systematycznie uczono czytać i pisać. Przywoływany przez Davisa Eric A. Havelock w Preface to Plato twierdzi, że świat doskonałych idei mógł się objawić filozofowi poprzez alfabet. Zapisany tekst sugeruje swoją niezmienność, stwarza złudzenie, że oto udało się uchwycić cząstkę świata w zamkniętej i doskonałej postaci. Pismo szybko staje się niezwykłym zwierciadłem ducha, wplata się w jego tkankę, tworzy nowe możliwości introspekcji, i niedaleko tu Davisowi do stwierdzenia, że wynalazek duszy stał się możliwy dzięki wcześniejszemu odkryciu alfabetu.
Pismo od razu weszło w intensywną symbiozę z religią, święte księgi stały się wehikułami przenoszącymi nauczanie i objawienie. Technologiczne modyfikacje przejmowane przez nowe religijne ruchy sprzyjały ich rozpowszechnianiu. W początkach chrześcijaństwa poganie swoje teksty zapisywali ciągle na papirusowych zwojach, książka w formie kodeksu służyła nie do celów literackich, ale jako chwilowy notatnik do praktycznego, codziennego użytku. Chrześcijanie z ochotą zaczęli stosować kodeks do zapisywania swoich pism, ze względu na wygodę i praktyczność tego wynalazku: znacznie łatwiejsze jest przechowywanie, transportowanie i korzystanie z książki w dzisiejszej postaci, niż ze zwoju. Duże znaczenie ma choćby szybkość dostępu do szukanego fragmentu tekstu, szczególnie gdy głosiciel Dobrej Nowiny wspomaga swoje nauczanie cytatami z Pisma. To sensu stricto innowacja techniki informatycznej, odpowiadająca przejściu od zapisu danych i programu na taśmach, do korzystania z dysków twardych.
Alchemia przez wieki łączyła praktyczne umiejętności w dziedzinach odpowiadających dzisiejszej chemii, metalurgii i medycynie, z ezoterycznymi interpretacjami i celami, duchowymi i mistycznymi. Nacisk rodzącej się nauki w rozumieniu współczesnym spowodował jej rozpad na dyscypliny szczegółowe, choć jeszcze i Newton studiował po nocach dzieła alchemików. Jednak postulat Roberta Boyle’a (uznawanego za twórcę współczesnej chemii) wyrugowania z pola zainteresowania uczonych składników filozoficznych i ezoterycznych, nigdy nie mógł zostać spełniony. Wspomnijmy tylko, jako nadzwyczaj zajmujący przykład, Jacka Parsonsa. Trzysta lat po Boyle’u ten wybitny amerykański naukowiec, znany z badań nad paliwem rakietowym, jeden ze współtwórców Jet Propulsion Laboratory (w uznaniu zasług jego imieniem nazwano krater na niewidocznej stronie Księżyca), jednocześnie zajmował się intensywnie praktykami okultystycznymi. Przyciągnął uwagę samego Aleistera Crowleya, który wyznaczył go na szefa Loży Agape, kalifornijskiego oddziału Ordo Templi Orientis. Już jako szef Agape Parsons, zainspirowany tekstami Crowleya, przeprowadził rytuał mający na celu poczęcie magicznego dziecka. Jego asystentem w tym przedsięwzięciu był pisarz sf, L. Ron Hubbard, późniejszy twórca scjentologii. Wkrótce po rozpoczęciu obrzędu w domu Parsonsa pojawiła się rudowłosa Marjorie Cameron, którą gospodarz uznał za Szkarłatną Kobietę. Crowley wieszczył, że Szkarłatna Kobieta, albo Babalon, zakończy Eon Ozyrysa, okres panowania chrześcijaństwa, i rodząc Księżycowe Dziecko, mesjasza Thelemy (religii stworzonej przez Crowleya), rozpocznie Eon Horusa. Cameron wzięła udział w rytuale; oboje uznali, że spłodzili Antychrysta. Parsons ogłosił sukces przedsięwzięcia i zakończył obrzęd, jednak dziecko nie urodziło się. Mimo to nie wszyscy uznali, że ceremoniał nie przyniósł żadnych skutków.
Badania nad elektrycznością i ich zastosowania okazały się szczególnie płodne, jeśli chodzi o wpływ na powszechną wyobraźnię. Wkrótce po wynalezieniu telegrafu całą planetę oplotła pierwsza globalna sieć komunikacyjna, wzmagając możliwości handlu, przemysłu i zdalnej kontroli, ale też powodując ekscytację większą, niż dzisiejsze cuda technologii. Być może alfabet Morse’a zainspirował powstanie spirytyzmu z jego stukającymi stolikami i „telegrafami duchowymi”. Przy okazji, jak pisze Davis, po raz pierwszy w dziejach, jako spirytystyczne media, kobiety uzyskały prawo publicznego głosu.
Pod koniec życia Tomasz Edison usiłował zbudować urządzenie radiowe do komunikacji z duchami. Sprawozdanie z wykładu przedstawicieli firmy Edison Company z roku 1887 przywodzi na myśl seans spirytystyczny: „Dzwoniły dzwony, waliły bębny, słychać było różne dźwięki naturalne i nienaturalne, gablota obróciła się, błyskając ogniem, i ukazała rząd czaszek zmarłych”. Jednak wybitniejszą i ciekawszą postacią, prawdziwym prorokiem epoki elektryczności był Nikola Tesla, któremu Davis poświęca sporo miejsca. O żywotności mitu Tesli zaświadcza odrodzenie zainteresowania jego postacią (choćby doskonały film Nolana „Prestiż”, w którym pojawia się hipnotyczna postać uczonego, grana przez Davida Bowie, przeprowadzającego eksperymenty przywodzące na myśl późniejsze cuda mechaniki kwantowej). Tesla był geniuszem, którego intuicyjne rozumienie zjawiska elektryczności wyprzedzało techniczne zdolności współczesnych. Zjawił się w Ameryce marząc o zainteresowaniu Edisona swoimi pomysłami, po latach zostali jednak wrogami. Urządzenia zaprojektowane przez Teslę wytwarzały prąd zmienny, Edison obstawał przy prądzie stałym. Doprowadziło to do słynnej „wojny prądów”: „Oba zwalczające się obozy publicznie poddawały zwierzęta porażeniom elektrycznym, posługując się urządzeniami rywali, i te groteskowe wyczyny doprowadziły nieuchronnie do pierwszej egzekucji skazańca za pomocą porażenia prądem. Edison zorganizował egzekucję niejakiego Williama Kemmlera przy użyciu urządzeń Tesli, lecz inżynierowie Edisona sfuszerowali robotę i trzeba było Kemmlera porazić dwukrotnie. Ta krwawa ofiara na ołtarzu elektrycznej utopii została szeroko omówiona przez popularną prasę; <<Scientific American>> pochwalił tę metodę egzekucji, twierdząc, że taka <<śmierć od pioruna (…) napełni niewykształcone masy głębszym strachem>>”. Trudno uniknąć wniosku, że kara śmierci przez porażenie prądem jest tylko ubocznym produktem walki koncernów o zdobycie monopolu na produkcję i dostawę energii elektrycznej. Przytoczmy jeszcze opis konkurencyjnych pokazów Tesli (niewątpliwie ich aura przypominała tę, którą pamiętamy z filmu Nolana): „Publiczne występy Tesli były spektaklami bardziej schlebiającymi gustom tłumu, choć o nieco faustycznym charakterze. Częściowo po to, by wykazać, iż jego urządzenia (które w końcu miały zostać same na placu boju) są bezpieczne, Tesla nasycał samego siebie elektrycznością, przepuszczając setki tysięcy woltów przez swe świecące ciało. Jak napisano w <<Electrician>>: <<Któż mógłby pozostać obojętny, widząc niezwykłe falowanie świecących rurek w odpowiednio zaciemnionym pokoju i słysząc tajemniczy głos wydobywający się z samego środka pola elektrostatycznego?>>”. Tesla był nie tylko genialnym wynalazcą, ale także wizjonerem, snującym plany przesyłania energii i informacji w odległe zakątki Ziemi, i wierzył, jak wielu entuzjastów po nim, że dostarczona w ten sposób wiedza i wzrost świadomości rozwiąże większość trapiących ludzkość problemów. Z drugiej strony pod koniec życia malował ponurą przyszłość z promieniami śmierci i robotami-zabójcami. Pod koniec dziewiętnastego wieku prasa donosiła o jego prowadzonych w tajemnicy pracach nad sterowanymi elektromagnetycznie torpedami, i doniesienia te okazały się prawdziwe. Był też Tesla jednym z pierwszych badaczy, nasłuchujących radiowych głosów dobiegających do Ziemi z kosmosu. Po odebraniu rytmicznych sygnałów na swojej wieży radiowej w Colorado doszedł do wniosku, że jest pierwszym człowiekiem, który odebrał pozdrowienia z innej planety.
Jeśli było rzeczą trudną, albo wręcz niemożliwą zrezygnowanie ze spekulacji filozoficznych czy gnostyckich w przypadku badań nad światem fizycznym, tym bardziej musiało to dotyczyć takich dziedzin, które wprost jako przedmiot badań obierały sobie człowieka. Cybernetyka, teoria informacji, odkrycie kodu DNA zmieniły sposób widzenia nas samych, w nieunikniony sposób przebudowując metafizyczną aurę dwudziestego wieku. Kiedy zwierciadłem duszy przestała być animistycznie pojmowana przyroda, kiedy ludzie przestali rozpoznawać siebie jako stworzonych na obraz i podobieństwo wyższej istoty, zaczęli uznawać, że w istocie nie różnią się od maszyn, których coraz bardziej złożone generacje projektowali. Modelem mózgu stała się sieć telefoniczna, potem komputer, wreszcie Internet. Skrajny redukcjonizm genetyczny Dawkinsa sprowadził rolę człowieka do roboczej, chwilowej fizycznej struktury przenoszącej informację zakodowaną w DNA. Cybernetyczne, informatyczne modele kazały nam wyobrażać sobie świadomość jako chwiejny, dynamiczny i emergentny efekt współdziałania i współzawodnictwa wielu wzajemnie sprzężonych podukładów. Jednoczesne postępy eksperymentalnej neurologii zakwestionowały ledwie co skrystalizowaną klasyczną psychologię, poddając w wątpliwość samo istnienie świadomości jako takiej.
Już Georgij Gurdżijew, jeden z ważniejszych bohaterów Techgnozy głosił, że poczucie jedności osoby ludzkiej jest blagą i złudzeniem, co można stwierdzić przy pomocy uważnej introspekcji. Nie był w tym oryginalny, bo poprzedziła go psychologia buddyjska zaprzeczająca realnemu istnieniu pojedynczej jaźni. Dla Gurdżijewa dopiero dostrzeżenie własnej absolutnej mechaniczności i bezradności, które są naszym stanem przyrodzonym, danym od natury/Boga, staje się zaczątkiem budowania niezależnej osobowości. Pracował nad technikami rozbudzania w ludziach-maszynach autentycznej indywidualności zdolnej do kontrolowania własnego rozwoju. Jak pisze Davis, jest w tym dążeniu prekursorem ekstropian i ich zuchwałego zamiaru zmodyfikowania i przeprogramowania siebie tak, aby osiągnąć poszerzoną świadomość i nieśmiertelność. Gurdżijew jest postacią nawet bardziej niejednoznaczną, niż to maluje Davis. Hochsztapler sprzedający pomalowane wróble jako kanarki, włóczęga, członek i założyciel tajnych stowarzyszeń, twórca szkoły tańca, muzyk, ezoteryczny nauczyciel czerpiący z wielu różnych tradycji religijnych, prawdopodobnie miał duży wpływ na swojego kolegę z seminarium duchownego, Józefa Stalina. Praktyki zamieniające jego uczniów w bezwolne automaty dziwnie kojarzą się z rzeczywistością łagrów. Kręgi jego dobrych znajomych obejmowały zarówno wysokich członków SS, jak i funkcjonariuszy NKWD tworzących tajne ezoteryczne i masońskie organizacje (patrz film „Stalin, Hitler i Gurdżijew”, 2006).
Niejasny i podejrzany status świadomości nie przeszkodził innym prorokom technozbawienia w rozwijaniu planów jej przeniesienia w środowisko wirtualne i osiągnięcia w ten sposób stanu doskonałości, takiej jaką pozwalają nam dzisiaj roić naukowe fantazje. W swojej książce Mind Children Hans Moravec, specjalista w dziedzinie robotyki, opisuje scenę „przepisania” świadomości pacjenta z jego mózgu do pamięci komputera. Robot odcina czubek głowy delikwenta, sonduje nanopalcami strukturę mózgu i przekłada ją warstwa po warstwie na wysokorozdzielczą symulację komputerową. Wizja Moraveca jest niewątpliwie sugestywna, jednak budzić musi szereg bardzo poważnych zastrzeżeń, przede wszystkim wobec tego, że opiera się na założeniu, iż, jak to ujął Ed Regis, autor książki Great Mambo Chicken and the Transhuman Condition, „wszystko opiera się na fakcie, że ludzka osobowość jest w zasadzie informacją”. Sam Moravec stwierdza, że dzięki takiej procedurze, bez wikłania się w religijny mistycyzm, uzyskuje się szansę na uwolnienie naszych procesów myślowych z pułapki śmiertelnego ciała. Powiada Regisowi, że jest to „w gruncie rzeczy rodzajem chrześcijańskiej fantazji: oto jak można się stać czystym duchem”. Jak zauważa słusznie Davis, nie jest to jednak zgodne z prawdą. Doktryna ortodoksyjnego chrześcijaństwa głosi z naciskiem zmartwychwstanie w postaci cielesnej, w doskonałym świecie po Sądzie Ostatecznym. Chrystus wciela się w prawdziwe, cierpiące i śmiertelne ciało, które na domiar wszystkiego pojawia się jako pokarm w komunii. Odrzucenie cielesności jest więc warunkowe i ostatecznym przeznaczeniem zbawionego nie jest bynajmniej zamiana w bezcielesną zjawę. Umiarkowanie chrześcijaństwa okazuje się tu bardziej realistyczne, szczególnie wobec teorii kwestionujących możliwość odłączenia umysłu od cielesnego kontekstu*, podkreślających istotność i zasadniczą konieczność emocji w funkcjonowaniu tej świadomej, czy posiadającej złudzenie świadomości całości, jaką jest człowiek.
Przytoczmy tu ciekawą konstatację Davisa: „Ta osobliwa doktryna, która entropiczną realność ciała zastępuje bezcielesną symulacją, ukazuje, że fantazja Moraveca jest nie tyle chrześcijańska, ile gnostycka – i należy tu dodać, wielce w tym gnostycyzmie naiwna. Jak zauważa William Irvin Thompson w The American Replacement of Nature: <<Gnostycyzm, ze swą nienawiścią do uwięzienia duszy w materii, ze swym obrazem umysłu jako światła, męskości i siły kształtującej, logos spermatikos, oraz ciała jako mroku, żeńskości i pułapki, jest obszarem przyciągania, który czeka na naiwnych zwolenników technologii, wykraczających poza konwencjonalny światopogląd nowoczesnego społeczeństwa>>. Uwaga Thompsona jest wnikliwa: w miarę jak nowocześni prometeiści drążą <<racjonalne>> możliwości nauki i technologii, coraz trudniej im zachować zdroworozsądkową perspektywę zwykłego człowieka. Zamiast tego owi myśliciele i konstruktorzy pozostawieni są sami sobie w świecie otwartych możliwości, którego głęboki wymiar metafizyczny i religijny często przekracza ich zdolność radzenia sobie z sytuacją, a nawet jej rozpoznania; w rezultacie nieświadomie ich pociągają najbardziej niedojrzałe rojenia duszy o transcendencji i nieśmiertelności.”
Powstanie komputerów natychmiast pobudziło do aktywności powszechną wyobraźnię. W roku 1950 wspomniany już autor opowiadań i powieści fantastyczno-naukowych, L. Ron Hubbard, ogłosił w pracy Dianetyka: nowoczesna nauka o zdrowiu psychicznym, że umysł jest komputerem, zdiagnozował jego przypadłości, i zaproponował sposoby ich uleczenia oraz uwolnienia blokowanego przez nie potencjału jednostki. Tak zaczęła się historia pierwszego w dziejach kultu cybernetycznego. Droga Hubbarda do zbudowania potęgi Kościoła Scientologicznego jest intrygująca i zasługuje na osobną opowieść. Davis przytacza jego karierę jako przykład oczywistych niebezpieczeństw czyhających na tych, co próbując zrzucić z siebie, odczuwany jako uciążliwy, trans powszechnego konsensusu, podejmują praktyki oferowane przez nowoczesne ruchy ezoteryczne. Uwalniając się z wpływu społecznego programowania, znaleźć się można łatwo w kręgu paranoi lub sekciarskiego totalitaryzmu. Hubbard, nowocześniejsze i prymitywniejsze wcielenie Gurdżijewa, w swoich pseudonaukowych barwach maskujących, odniósł zaskakujący finansowy i medialny sukces. Tymczasem świadectwa osób, które wyrwały się spod wpływu sekty, pokazują bulwersującą rzeczywistość systematycznego prania mózgu i całego zestawu technik manipulacji. Paradoksalne przy tym jest to, że Hubbard był zajadłym przeciwnikiem psychiatrii swoich czasów, widząc w niej bardziej narzędzie opresji, niż sztukę leczenia chorób umysłowych, a także oskarżał rząd Stanów Zjednoczonych o przeprowadzanie tajnych eksperymentów zmierzających do uzyskania kontroli nad umysłem. W obu przypadkach miał rację.
Nieuchronnie argusowe oczy nauki zwróciły się wprost ku wnętrzu osobowości ludzkiej, obserwator stał się przedmiotem obserwowanym i królikiem doświadczalnym w zaprojektowanych przez siebie eksperymentach. Eksperymentalna psychologia, neurologia, hipnoza, nowe syntetyczne narkotyki przyciągnęły naturalnie uwagę tajnych służb, ale także i entuzjastów objawienia na skróty, poszerzania świadomości przy pomocy nowych technik psychologicznych i psychoaktywnej chemii. Davis podaje kilka świetnych przykładów badaczy owych nowych możliwości i jednocześnie praktyków duchowej przemiany. Jednym z nich jest neurolog i psychonauta John Lilly. Zatrudniony w National Institute of Health zajmował się badaniem „biokomputera”, jakim według jego redukcjonistycznych poglądów jest mózg. Pobudzał mózgi małp elektrodami, wywołując uczucie strachu lub przyjemności. Jednak po wizycie przedstawicieli Pentagonu odszedł z NIH i zainteresował się zdolnościami komunikacyjnymi delfinów (wyniki tych badań stały się tematem filmu Dzień delfina). To właśnie Lilly wynalazł i pierwszy wypróbował komorę deprywacyjną – zbiornik wypełniony ciepłą i słoną wodą, do którego zanurza się badanego, pozbawiając go w ten sposób dopływu bodźców zewnętrznych. Trudno w to uwierzyć, ale do czasu eksperymentu Lilly’ego, czyli do roku 1954, uważano powszechnie, że odcięcie wrażeń dźwiękowych, dotykowych, termicznych, spowoduje, że umysł pogrąży się w głębokim śnie. Obowiązywał model mechaniczny, w którym to zewnętrzne bodźce wprawiały w ruch maszynerię mózgu. Lilly wykazał doświadczalnie, że jest zupełnie inaczej. Opis tego rodzaju przeżycia znajdujemy w opowiadaniu Lema Odruch warunkowy, w zbiorze Opowieści o pilocie Pirxie, gdzie podobnej próbie poddawany jest nasz ulubiony bohater. Eksperyment zainspirował też powstanie znanego filmu Kena Russela Odmienne stany świadomości. Kolejnymi krokami w eksploracji własnego wnętrza stały się dla Lilly’ego doświadczenia z LSD, a następnie z ketaminą, które umożliwiły mu, jak to określał, „samometaprogramowanie”. W stanie odłączenia od świata przebywał przez wiele tygodni, w końcu odkrywając, że wszechświat przypomina gigantyczny automat komórkowy, bezsensowny labirynt programujących się nawzajem, hierarchicznych automatów. „Z czasem Lilly zaczął także przekazywać wiadomości z komety Kohoutka. Uwierzył, że nieorganiczna, tranzystorowa cywilizacja pozaziemska kontroluje rozpowszechnianie się wszelkich technologii, systemów łączności i mechanizmów kontrolnych na Ziemi. Cywilizacja ta miała zamiar wytępić życie organiczne i zastąpić je Borgopodobnym umysłem-ulem o wbudowanej świadomości”.
Davis przypomina też innego entuzjastę rozszerzania świadomości przy pomocy narkotyków, Timothy’ego Leary. Jego droga jest o tyle istotna, że już w początku lat osiemdziesiątych przeżył fascynację Internetem i systemami wirtualnej rzeczywistości, i szybko zrozumiał halucynogenną moc rozrastającego się cyfrowego świata. Przeczuł, że, jak to celnie podsumowuje Davis, „najpopularniejszą techniką ekstazy stanie się ekstaza komunikacji”.
I właśnie globalna sieć komunikacyjna, Internet, jest ostatnim, chyba najważniejszym bohaterem książki. Pochłaniająca każdy bit świątynia wiedzy, modyfikujący się w oczach ocean pamięci, płynna i zmienna biblioteka Babel, za którą nie nadąża już kodeks, istny informacyjny ocean Solaris, przybierający w oczach niektórych rozentuzjazmowanych wyznawców niemal boskie kształty, w codziennym obcowaniu setek milionów mieszkańców planety barwniejszy i bardziej rzeczywisty niż rzeczywistość, równoległy trans konsensusu. Wiele z właściwości Sieci zapowiadały już prace Theilarda de Chardin, jego noosferę można widzieć jako wczesną zapowiedź Internetu. Pewne jej cechy w zaskakujący sposób zbieżne są ze światem monad Leibnitza, bo nasze złudzenie kontaktu i współobecności, przy faktycznej zupełnej wzajemnej izolacji, podtrzymywane jest przez moce obliczeniowe i transmisyjne stojące za wirtualną przestrzenią. Jednocześnie Internet pozwala nam kształtować obrazy samych siebie, rzutować w niematerialny obszar zakodowanych pakietów informacji wykreowane sztuczne osobowości, wpływać w ten sposób na innych, i samemu podlegać przekształceniom powodowanym przez cyfrowe zjawy.
Tekst Davisa to splątany gąszcz; mrowie dzieł, autorów, teorii i hipotez, jakie przywołuje, jest oszałamiające. Znajdziemy tu i Philipa K. Dicka z jego obsesją zagnieżdżonych symulacji, kowbojów wczesnej cyberprzestrzeni Williamia Gibsona, Marka Pesce, który ogłosił, że Sieć rozpoczęła nieuchronny proces samoorganizacji, przekształcając się w kiełkującą globalną sztuczną świadomość. Davis miejscami daje się ponosić tej galijskiej przypadłości polegającej na nadmiernym zamiłowaniu do abstrakcyjnych idei, kosztem przyziemnego konkretu, co zresztą sam wytyka niektórym omawianym postaciom. Z drugiej strony wykazuje dużo trzeźwości w analizowaniu ruchów tak ambitnych i aroganckich, jak transhumanizm; ostatecznie, co policzmy mu jako zaletę, koncentruje się na istocie ludzkiej takiej, jaką ona jest od tysięcy lat, z tym samym bagażem emocji i strachów, miotanej coraz to nowymi przypływami technologicznych mód, próbującej się do nich dostroić.
Mój wykładowca podstaw fizyki lubił mawiać, że ostatecznie fizyka służy temu co użyteczne i piękne. Przykład cyberprzestrzeni, tego wieloznacznego owocu zaawansowanej technologii (tak zresztą jak niemal każdego innego wynalazku), świadczy o czymś więcej. W cyberpunkowych powieściach Gibsona ten nowy pusty obszar wypełniają doskonałe, niemal boskie wirtualne istoty, widzące swój cel w gwiazdach. Później zastępują je duchy voodu. To powtarzający się schemat: nieuznające żadnych ograniczeń nadzieje zstępujące ostatecznie w otchłanie zamieszkane przez demony. Ludzkie poznanie pozostanie zawsze ograniczone. Oświecenia i ekstazy, jakie nam się proponuje, dobrze jest przyjmować ze sceptycyzmem i nieufnością.
* „Ci, którzy mieli okazję obserwować Feynmana w chwilach wytężonej pracy, byli pod silnym, wręcz niepokojącym wrażeniem fizycznego charakteru tego procesu, tak jakby mózg nie ograniczał się do szarej substancji, lecz wciągał do swego działania wszystkie muskuły ciała. Pewnego dnia w Cornell sąsiad wszedł do pokoju Feynmana i zastał go leżącego na podłodze: pracował nad jakimś problemem, przewracając się z boku na bok. Nawet gdy siedział przy biurku, przynajmniej mruczał rytmicznie i bębnił palcami o blat.”
Geniusz, James Gleick
Techgnoza. Mit, magia + mistycyzm w wieku informacji, Erik Davis