W Wielką Sobotę wizyta na cmentarzu, przegląd zmarłych, drobne porządki, zapalam znicze. Piękna wiosenna pogoda, wokół przystrojone mogiły. Po powrocie patrzę, jak na wysokim świerku u sąsiada sroki budują gniazdo, znoszą patyczki, skrzecząc przy tym głośno. Wieczorem przy prysznicu włączone radio, Trójka. Strzępy audycji, rzecz się dzieje u Pawłowskich, gdzie częstują rybą wigilijną, sprawdziłem, tak piszą na stronie Trójki. Pisarz Paweł Huelle, ksiądz albo i dwóch, redaktorzy, rozmawiają o eschatologii. Szum wody przeszkadza, ale coś tam do mnie dociera. Ksiądz (jeden lub drugi) zastrzega się kilkakrotnie, że nie chce słyszeć o zmartwychwstaniu w postaci takiej, jaką mamy w życiu doczesnym. Ciało nie za bardzo. Musimy się pożegnać z takim cielesnym rozumieniem zmartwychwstania. To będzie wywyższenie, osiągnięcie stanu niepojęcie doskonalszego, niż doczesny. Po co mielibyśmy zmartwychwstawać, jeśliby miało to prowadzić do tego, że znajdziemy się znowu w tym samym kiepskim ciele? Ktoś protestuje (tak mi się wydaje, mogłem nie dosłyszeć albo teraz konfabuluję), że przecież jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, cała mistyka rzeczywistego, materialnego ciała, no więc to chyba nie takie najgorsze co nas może spotkać? Nie, nie, stwierdza stanowczo ksiądz, słowo z pewnością nie zdoła wyrazić tej metamorfozy, jakiej ulegniemy, wyobraźnia jej nie ogarnie, mimo to próbuję myśleć o tym w ciszy i oderwać się przy tym od zmysłowej pospolitości, w której brniemy.
Zatem są co najmniej trzy wyjścia. Albo zmartwychwstaniemy w postaci cielesnej, takiej jaką mamy obecnie, w jakimś jej wariancie, albo zostaniemy wskrzeszeni w niesamowitej, zmodyfikowanej nie do wyobrażenia postaci (to podobałoby się ekstropianom, bo chcą to sami w ramach robót ręcznych zmajstrować jeszcze przed śmiercią, najlepiej ją tym samym unieważniając), w rodzaju unii z najwyższym bytem, albo w ogóle nie zmartwychwstaniemy. Ksiądz (Który? Ten drugi?) mówi o mądrości, pokorze i dojrzewaniu. Nieświadome, nierozumne istoty zapatrzone w siebie, egoistyczne. Dorastając wyzbywamy się pychy i mądrzejemy, stajemy się pokorni. Jednak czy dojrzała pokora nie może prowadzić do stanowiska takiego oto, że nasze nieskończone trwanie wcale nie jest konieczne, wcale nie jest wskazane, i nie będzie pożądane przez kogoś, kto w jej ćwiczeniu doszedł do kresu?, dopowiadam sobie wyciskając mydło z dozownika na gąbkę. Szeol, nicość, powiada Huelle. Dopiero pod wpływem innych religii śródziemnomorskich w wierze Żydów pojawiają się zaświaty z nagrodą i karą, niebem i piekłem. Wyłączam radio z niejasnym niepokojem wynikającym z równoległości religijnego wyczekiwania postludzkiej postaci zbawienia i gorliwej chęci ekstropian do porzucenia człowieczej tożsamości na rzecz transhumanistycznego przeobrażenia. Myślę o jakimś niepojętym oderwanym ode mnie bycie, który spogląda w ciemną przeszłość, w której teraz mieszkam, z trudem pojmującym swoją ze mną identyczność. W jaki sposób może być zachowana, ta identyczność? Czekałbym na nadejście tej przyszłej postaci z uczuciem takiego samego chłodnego dystansu, jaki i ona żywiłaby (będzie żywić) wobec mnie.
A jednak przyjmuję ze spokojem i zrozumieniem do wiadomości ten dziwny fakt, że byłem kiedyś dzieckiem.
Już następnego dnia, w pierwsze święto, świat zasypany śniegiem. Sroki gdzieś znikły. Zmiana czasu, potęgująca zawsze chaos. Z tekstu Tomasza Rożka wynika, że pomysł Franklina ze zmianą czasu po raz pierwszy wykorzystali pruscy generałowie. Jak można wzorować się z uporem na ludziach, którzy przegrali dwie wojny światowe?
Wszystkie moje urządzenia wskazujące czas przestawiły się samoczynnie, oprócz zegarka naręcznego. Nastawiłem go ręcznie i pomyliłem się, następnego dnia był z tym kłopot. W czasach rzymskich dzień i noc miały po dwanaście godzin. Godzina letnia była dłuższa niż zimowa. Rytm życia wyznaczany przez słońce. Zegary słoneczne. Seneka pisał, że łatwiej znaleźć dwu zgadzających się ze sobą filozofów, niż dwa zgodne zegary. Dzisiaj zegary przyspieszyły, ich rytm odmierzają atomowe drgania. Próbujemy za nimi nadążyć, ale z czasem coraz bardziej się spóźniamy.
Sroki wróciły do budowy gniazda, nie zważając na stertę śniegu, która je zasypała.