Gabriel Maciejewski to bloger i pisarz z pazurem. Najpierw poznałem go właśnie jako blogera. Dzięki smartfonowi blogi mogę czytywać i na przystanku, gdy jest za mało światła, żeby czytać książkę, i stojąc w kolejce do kasy w markecie. Bardzo to poręczne i nieco uzależniające. Wszyscy już to od dawna wiemy, internet zmienia nasze przyzwyczajenia czytelnicze, rodzi nowe sposoby pisania i czytania. Łapię się czasem na tym, że pod artykułem czy felietonem papierowym szukam odruchowo listy komentarzy czytelników. Właśnie w dyskusji pod jednym z wpisów Coryllusa (to jest blogerski pseudonim Maciejewskiego) znalazłem coś, co mnie nieco zaskoczyło. Poszło o rzeczywiste tożsamości piszących (True Names), i Coryllus, molestowany o to, z charakterystyczną dla siebie uroczą dezynwolturą oświadczył, że nazywa się Janusz Cyran. Ki diabeł? Zagadka nieco się wyjaśniła, kiedy mój przyjaciel J. wyrwał się na targi książki do Katowic, gdzie Maciejewski wystawiał się jako wydawca i autor w jednej osobie, w towarzystwie innego znanego blogera, Toyaha. J. wyjawił im w rozmowie, że raczej ich nie czyta, tyle że ktoś coś mu o nich czasem opowiada. Obydwaj panowie się zainteresowali, któż to taki, i Maciejewski przyznał, że zna moje nazwisko, bo kiedyś jego z kolei znajomy miał taką oto przygodę. Przechodził gdzieś przez tory i przyłapali go sokiści, a ponieważ niedawno czytał moje opowiadanie w NF, to podał im, że nazywa się Janusz Cyran. Domniemywam stąd, że przyznanie się Maciejewskiego do tego, iż nazywa się Janusz Cyran, było żartem dla kilku znających tę opowiastkę osób.
Przejdźmy jednak do rzeczy, a mianowicie do książki Maciejewskiego pod dziwnym tytułem Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie. Tom II. Oczywiście książkę tę poprzedza tom I (którego jeszcze nie czytałem). Tytuł Baśń jak niedźwiedź wzięty jest z wiersza Tadeusza Nowaka Krajobraz z wilgą:
W tej okolicy jest zbyt uroczyście.
Jaskółki kreślą nad wodami freski,
w dzbanie jeziora drzemie chłód niebieski
i usta mówią to, co widzą oczy.
Światło szeleści, zmawiają się liście
na baśń, co lasem jak niedźwiedź się toczy. (…)
Maciejewski bardzo sobie Nowaka ceni, i już to samo mnie ujęło, bo jego powieść A jak królem, a jak katem będziesz, zrobiła na mnie w licealnych czasach ogromne wrażenie. Baśń jak niedźwiedź w zamierzeniu autora jest projektem autorskim i wydawniczym zaplanowanym na lata, a jego celem jest ni mniej ni więcej jak, po pierwsze, krytyczne przebudowanie sposobu, w jaki postrzegamy polską historię, a po drugie odniesienie sukcesu pisarskiego. Zamiar bardzo ambitny, ale optymizmu i ambicji Maciejewskiemu nie brakuje, ba, cechy te obiera sobie za swój znak firmowy.
Czas, jakim zajmuje się Maciejewski w tomie drugim cyklu to wiek XV i XVI. Jego głównymi czarnymi bohaterami są Hohenzollernowie, Habsburgowie i bankier Jakub Fugger, najbogatszy człowiek epoki, zaś bohaterami godnymi pożałowania Jagiellonowie. Obszar, na którym toczy się rozgrywka opisywana w kolejnych odsłonach to Europa Środkowa, w szczególności zaś Śląsk, Górne Węgry (czyli dzisiejsza Słowacja), Węgry i Prusy. Kulminacyjny punkt to bitwa pod Mohaczem. W naszej historiografii, powiada Maciejewski, przedstawia się ten okres w sposób zupełnie spaczony. Bierze popularne polskie książki opisujące renesans, czyta je według własnego klucza i zamiast pogodnych opowieści o humanistach uwalniających ludzkiego ducha z oków przesądu wyłania się mu galeria postaci, przy których intryganci cesarskiego dworu Klaudiuszów są zaledwie aspirantami w służbie diabła. Śledząc motywy szuka tego, co zawsze jest ukrytą sprężyną dziejów – pieniędzy i żądzy władzy. Kiedy zabiera się do analizy wiersza Jana Kochanowskiego, zagląda mu do kieszeni, a to, co tam znajduje, pozwala zrozumieć skąd się w nim wzięły zachwyty nad pruskimi porządkami.
XV i XVI wiek to dla Maciejewskiego czas rewolucji przemysłowej. Kochanowski kojarzy nam się z lipą i sielskimi nastrojami, takim go też przedstawia Rymkiewicz w Samuelu Zborowskim – na wzór samego siebie, faceta w gumiakach łażącego po swoim ogrodzie, szydzi Maciejewski. W Baśni jak niedźwiedź zaś nasz narodowy poeta to właściciel huty, spryciarz piorący brudne pieniądze, niemal agent wpływu Albrechta Hohenzollerna. Zapotrzebowanie na metale powoduje powstanie licznych hut, wycinanie puszczy na opał, a potem eksploatację złóż węgla. Odbywa się to wcześniej, niż moglibyśmy przypuszczać i prowadzi do wzrostu strategicznego znaczenia takich krain jak Górny Śląsk i Górne Węgry. Górny Śląsk to rudy żelaza i węgiel, Górne Węgry to kopalnie złota, srebra, miedzi, ołowiu. Stal potrzebna jest do wyrobu broni, złoto do opłacenia najemnych żołnierzy. Wydobycie złota w Górnych Węgrzech było wystarczające, by wystawić armię, zagrażającą dowolnemu przeciwnikowi. Dlatego, powiada autor, rejon ten był centrum ówczesnego świata. Jakub Fugger, założywszy z Janem Thurzo z Krakowa, fachowcem od rud metali i górnictwa, spółkę Ungarischer Handel, szybko zwiększył swoją fortunę, a firma stała się największą światową potęgą gospodarczą i polityczną. To Fugger de facto mianował Karola V Habsburga władcą Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, dając mu ogromny kredyt na przekupienie elektorów. Oprócz tych dwu sił, czyli Habsburgów i Fuggera, śledzimy poczynania przebiegłych braci Hohenzollern. Skryci, nie ujawniający nigdy swoich zamierzeń, podobnie jak Habsburgowie mają dwa strategiczne cele – rozbicie i rozbiór królestwa Węgier oraz Rzeczpospolitej. Mają w tej rozgrywce przeciwko sobie Jagiellonów, lekkomyślnych, gnuśnych, krótkowzrocznych, nie potrafiących stworzyć skutecznej doktryny ani projektu politycznego. Doprowadza to do katastrofy, jaką była bitwa pod Mohaczem i rozpad Węgier, i drugiej, reformacji, oręża w ręku niemieckich książąt dążących do zdobycia władzy absolutnej. To wtedy już należy doszukiwać się źródeł zła, które w końcu doprowadziło do upadku i rozbioru Rzeczpospolitej.
Miejsca, którymi zajmuje się Maciejewski w tej książce są bliskie mi i geograficznie, i emocjonalnie. Kiedy pisze o tym, jak mógł wyglądać Śląsk w owych czasach, z rudami żelaza w płytkich pokładach zabarwiającymi wszystko na rdzawy, połyskliwy kolor, stają mi przed oczyma podmokłe łąki i strumyki mojego dzieciństwa, mieniące się odcieniami rudości. Kiedy objaśnia rolę Górnych Węgier, przywołuje to wspomnienie nocy spędzonej na ławce dworca autobusowego w Bańskiej Bystrzycy, z porannym widokiem na dachy jej starych kamieniczek. Bańską Szczawnicę, miasto, gdzie założono pierwszą na świecie wyższą uczelnię techniczną, jej barokową kalwarię z napisami niemieckimi, węgierskimi i słowackimi, teraz miejsce, po którym smętnie snują się grupki cygańskich dzieci. Kremnicę, melancholijne miasto królewskiej mennicy. Lewoczę, z kościołem świętego Jakuba chlubiącym się zdumiewającymi gotyckimi ołtarzami – główny ołtarz św. Jakuba Apostoła to najwyższy ołtarz gotycki świata, a ołtarz Matki Boskiej Śnieżnej upamiętnia spotkanie Jagiellonów z 1494 roku, no i z koronkowym domem Thurzonów przy placu mistrza Pawła. Z zaskoczeniem też sobie uświadamiam, że oglądałem przecież i Fuggerei. Wiedziałem wtedy tyle, że to szlachetne dzieło charytatywne Fuggera, zamknięta dzielnica Augsburga wybudowana po to, by mieli gdzie się podziać pozbawieni środków do życia ubodzy mieszkańcy miasta. Tymczasem Maciejewski sugeruje, zgodnie ze swoim kluczem, że to przedsięwzięcie miało sens całkiem inny. Otóż demaskuje je jako próbę stworzenia zamkniętej, sfanatyzowanej społeczności, fabryki zdyscyplinowanych i skutecznych żołnierzy, gotowych do wykorzystania w walce z każdym wrogiem, jakiego wskaże ich dobroczyńca.
Baśń jak niedźwiedź proponuje spojrzenie inne, podejrzliwe, autor nie waha się przed stawianiem hipotez bardzo daleko idących, takich, na jakie nie poważyłby się zawodowy historyk, ocierających się chwilami o historię alternatywną. Ma do tego prawo, pisze przecież baśń, pasjonującą, sensacyjną opowieść. Wysypuje stos znanych lepiej lub gorzej faktów i układa z nich własną barwną mozaikę. Humanizm u Maciejewskiego okazuje się propagandowym wynalazkiem papiestwa, ideologiczną przeciwwagą dla napierających Turków, roszczących sobie pretensje do objęcia schedy po cesarstwie rzymskim. Reformacja wspierana jest przez ten sam ród, który rozkręcił interes odpustowy, a druk staje się świetnym narzędziem rozpowszechniania protestanckiej propagandy. Rzut oka na najczęstszych adresatów korespondencji Dantyszka, wysławianego jako wytrwany dyplomata, każe zastanowić się, na czyjej był naprawdę służbie (adresaci listów Dantyszka).
Na kartach książki Maciejewskiego znajdziemy też i bohaterów pozytywnych, jak Kopernik czy przyjaciel astronoma Bernard Wapowski, prekursor kartografii polskiej, z którym współpracował przy tworzeniu jego znakomitej mapy Europy Środkowowschodniej. Już choćby dla ożywienia w naszej wyobraźni tych dwu świetnych postaci warto po tom sięgnąć.
Baśń jak niedźwiedź poddaje w wątpliwość mit o złotym wieku Rzeczpospolitej. Renesans polski dla Maciejewskiego to epoka, w której dynastia władająca obszarem od Bałtyku po Adriatyk i Morze Czarne, od Pragi do Smoleńska, została złożona do grobu przez własną nieporadność i drapieżnych sąsiadów, snujących dalekosiężne plany i prących bez skrupułów do stworzenia światowych imperiów. I gdyby nie geniusz takich Polaków jak Wapowski i Kopernik, to jej najcelniejszym symbolem pozostałyby może kosztowne nagrobki tworzone przez importowanych włoskich mistrzów.