Prawdziwy koniec epoki Gutenberga

Co oznacza słowo kindle? Tłumaczy się je kilkoma innymi czasownikami, np. rozpalać, rozniecać, zapłonąć, roziskrzać się, używanymi także w znaczeniu przenośnym, np. wzbudzać pasję, pobudzać zainteresowanie, wzniecać płomień itp. Amazon wybrał je jako nazwę dla swojego e-czytnika, a polscy użytkownicy przekształcili już tę nazwę w Kundelka.

Karierę czytnika Amazona śledziłem z uwagą. Powiedziałbym nawet, że w napięciu. Starcie z Nookiem i czytnikiem Sony. Wcześniej widziałem czytniki innych firm, ale daleko im było do czytelności zwykłej książki. Mało wyraźne czarne litery na szarym tle wyglądały paskudnie. O wersjach wcześniejszych niż Kindle 3 również pisano z rezerwą. Wersja 3 zmieniła wszystko.

Mojego Kundelka przywiózł ze Stanów kolega. Kiedy dostał się w moje ręce i włączyłem go, od razu wiedziałem. Tak jest, proszę państwa, era książki drukowanej skończyła się. Oczywiście książka w tradycyjnej postaci przetrwa, tak jak płyta winylowa.

Dlaczego Kundelek robi taką karierę? Bo jest mniejszy i lżejszy od przeciętnej książki w miękkiej okładce. Bo wreszcie tekst jest wyraźny i kontrastowy. Bo tło jest w końcu dostatecznie białe, a ekran jest przyjemnie matowy, bez odblasków. I nie świeci. To całkowicie inne doświadczenie, niż wypalanie sobie oczu patrzeniem w świecącą lampę, bo tym jest przecież czytanie z ekranu komputera. Co więcej, urządzenie ma cechę, która przy pierwszym starciu nokautuje papierową książkę. Umożliwia zmianę wielkości czcionki. Jest za duża? Zmniejszasz ją. Za mała? Zwiększasz. Kiedy teraz biorę do ręki książkę drukowaną, odruchowo szukam przycisków, by powiększyć rozmiar czcionki.

Kundelek może pomieścić kilka tysięcy książek. Pewnie wkrótce więcej. Ja rozumiem, że uwielbiacie widok swojego mieszkania zawalonego dziesiątkami ton papieru. Popatrzcie na nie jeszcze raz. Zrobiłem to i zobaczyłem stosy śmieci (dobrze, trochę przesadzam).

Kupić książkę w Amazonie przy pomocy tego urządzenia jest przerażająco łatwo. Jest tańsza niż jej drukowany odpowiednik. Czytnik zawiera dwa słowniki angielsko-angielskie. Wskazanie kursorem dowolnego słowa przywołuje automatycznie początek jego słownikowej definicji.  Naciśnięcie jednego klawisza wywołuje słownik i wyświetla pełną definicję. To ostatni gwóźdź do trumny słowników papierowych. Kiedy zaczynałem czytać książki obcojęzyczne, najbardziej dokuczał mi ból nadgarstków spowodowany nieustannym przerzucaniem opasłych słowników. Żegnajcie!

Kundelek to komputer i o jego cechach i możliwych funkcjach można napisać dużo więcej, ale to już zrobili lub zrobią lepiej inni. Tutaj jeszcze raz przywołam jego najważniejsze cechy. Jest lżejszy od zwykłej książki. Wyświetlany tekst jest czytelniejszy niż tekst w dowolnej książce papierowej, bo każdy może dopasować błyskawicznie wielkość czcionki do swoich upodobań. Dokładnie tak jak papier, ekran czytnika nie świeci, wystarcza do czytania dostępne światło zastane, dzięki czemu nie męczy wzroku.

Tradycyjna książka, przyznajmy, jest urządzeniem genialnym. Łączy w sobie funkcję nośnika i odtwarzacza, który nie wymaga żadnego zasilania. To ogromna zaleta. Paradoksalnie, dostępność książki staje się jej wadą. Po prostu zajmuje zbyt wiele miejsca. Stan książki papierowej, jej zapach, dotyk, ślady użytkowania, stanowią dodatkową informację, której nie dostarczy e-papier. Ale to za mało, by utrzymać jej dominację.

O urządzeniu w rodzaju Kundelka marzyłem od dawna. Już po jego premierze napisałem opowiadanie, którego bohaterzy posługują się jakąś przyszłą wersją Kindle’a. Jakie będą te przyszłe wersje czytników e-booków?  Z pewnością nauczą się wyświetlać kolory i animacje. W jakimś punkcie ich drogi rozwojowe przetną się z tabletem i smarfonem (tablety oczywiście już konkurują z czytnikami).

I co dalej?

Związek między informacją, nośnikiem i odbiorcą jest złożony. Dokładnie ta sama informacja zapisana na innym nośniku, przekazywana odbiorcy za pośrednictwem innego zmysłu, oddziałuje na nas zupełnie inaczej. Utwór muzyczny można odsłuchać,  ale daje się też przeczytać w zapisie nutowym. Podobnie książkę może dla nas przeczytać na głos aktor, albo program (oczywiście w Kundelku jest zainstalowany taki właśnie program).

Przypomnę tu książkę Gödel, Escher, Bach: An Eternal Golden Braid Hofstadtera. Występują w niej Achilles i żółw. Oprócz wielu innych, żółw posiada szczególną zdolność cieszenia się muzyką nagraną na płycie – bez pośrednictwa gramofonu. Rzeczywiście, cała zapisana na krążku informacja jest w zasięgu wzroku. Ktoś obdarzony oczyma dość bystrymi i umysłem tak dziwnym, że potrafi odpowiednio przetworzyć taki obraz, jest teoretycznie w stanie doświadczać muzyki patrząc po prostu na płytę. Taki odbiór nie byłby liniowy (nie przyjmowałby postaci sekwencji dźwięków), ale w pewien sposób całościowy, globalny, podobny do kontemplowania obrazu.

Można wyobrazić sobie równie dobrze, że w podobny, niesekwencyjny sposób,  jakaś istota potrafi odbierać informację zapisaną w książce. Nie tylko od razu zaabsorbować jej treść, ale tak ją dodatkowo przetworzyć,  by uzyskać inny, całościowy dostęp do przekazywanej informacji (podobnie  jak przedstawił to Lem w Historii literatury bitycznej).

Oczywiście technoentuzjaści zabiorą się za przerabianie nas tak, abyśmy mogli nadążyć za rozwojem naszych gadżetów. Ja nie muszę się tym przejmować, ale to pewne, że kiedyś spojrzymy jeszcze na książkę – zupełnie inaczej.

4 komentarze do “Prawdziwy koniec epoki Gutenberga”

  1. Kiedyś na polskim pani zapytała, co jest tworzywem dzieła literackiego, a ja powiedziałam, że papier. Wyśmiali mnie. No dobrze, mieli rację. Sam papier to jeszcze nie dzieło. Ale z perspektywy czasu widzę, że coś w tym było. Np. „Słoneczne wino” Bradbury’ego to dla mnie całokoształt – treść, pożółkłe kartki (mam tę książkę w „spadku” po tacie), rysunek na okładce, czcionka tytułu. Kupiłam potem w oryginale i oprócz pożółkłych kartek (antykwariat) nic się nie zgadzało – okładka brzydka, tekst zbyt ciasno zbity, nawet treść nie taka.

  2. No tak, książka papierowa jest organiczna i dlatego mocniej wiąże emocjonalnie. Łatwo ją uszkodzić, skaleczyć, tak jak nas. E-czytnik można (nawet należy) schować do jakiejś fajnej okładki, jest już ich dla kundelka bardzo dużo. To go z jednej strony chroni, z drugiej ociepla i indywidualizuje 🙂
    Natomiast jest jeszcze inny problem. Jakieś czterdzieści lat temu marzyłem sobie, że książka kiedyś będzie urządzeniem wzmagającym czytelnicze doznania, czy to przygrywając odpowiednią melodią do odpowiedniego fragmentu, czy to wyświetlając ruchome, kolorowe ilustracje, albo jedno i drugie. To już się stało technicznie możliwe. Czytniki nieuchronnie będą multimedialne. Ale takie wkroczenie obrazu/dźwięku na to terytorium jeszcze bardziej odsunie sam czysty tekst od czytelnika, zmodyfikuje sposób, w jaki jesteśmy w stanie go odbierać.

  3. Wszystko prawda, ALE:
    – kundelek jest jedynym czytnikiem z wyższej półki, w którym nie działa reflow PDF
    – w żadnym 6” czytniku nie da się wygodnie czytać skanowanych książek (za mały ekran) – a jest tego sporo na np. book.google.com, albo http://www.archive.org – są to książki rastrowe, bez możliwości regulacji wielkości czcionki
    – multimedialne „ulepszenia” w rzeczywistości zabiją książkę jako taką – w moim „urządzeniu” denerwuje mnie już sama możliwość uruchomienia radia ew. muzyczki z mp3 – na cholerę to w książce?

    A tak w ogóle to pobieżny przegląd Internetu pokazuje, że kundelek jest w ataku – istnieją strony „amatorskie”, które w ogóle nie zauważają, że istnieją inne typy czytników, a przecież tych jest mnóstwo i wciąż przybywa, lepszych i gorszych.

  4. Tak, kundelek nie jest uniwersalnym czytnikiem. Teoretycznie można nawet zeskanowaną rastrową książkę poddać przetworzeniu, ale to za duży kłopot. To co mnie przede wszystkim ujęło – wreszcie mniej więcej czarne literki na mniej więcej białym tle, bardzo dobra czytelność. Poprzednie Sony – okropna szarość, nie dało się czytać. Nowsze Sony już ponoć są tak samo dobre.

    Muzyka przy czytaniu też mnie dekoncentruje i irytuje.

    Wyobrażam sobie, że w szczególnych przypadkach uzupełnienie multimedialne może mieć sens. Ale to sprawa (być może) jakieś nowej sztuki edycyjnej. Wejdzie szybki kolorowy e-papier dużej rozdzielczości, zobaczymy. Kilkadziesiąt lat temu marzyłem o takiej multimedialnej książce, kto wie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *