Męczennik z paczką gwoździ

W okresie od 26 maja do 10 czerwca 2016 roku w Kopenhadze można było zobaczyć wystawę pod tytułem Martyr Museum. Wystawę pomieszczono w byłej rzeźni, na zapleczu głównego dworca kolejowego Kopenhagi. Miejsce to jest siedzibą grupy teatralnej. Jej artystyczny lider, Christian Lollike, wystawił tu w roku 2012 kontrowersyjną sztukę opartą na manifeście Andersa Behringa Breivika.

Na internetowej stronie wystawy autorzy piszą: „Wystawa będzie zajmować się pytaniem, dlaczego niektórzy ludzie umierają za to, w co wierzą. Nasza fascynacja ludźmi heroicznymi nie jest zjawiskiem nowym. Wciąż zastanawiamy się, jakie motywy kierują ludźmi decydującymi się na męczeństwo. Czy męczennicy dzisiejsi różnią się od tych z przeszłości, i co oznacza – umrzeć za swoje przekonania?”

1
Ida Grarup/Martyr Museum

Wstęp na wystawę był bezpłatny. Jednak dwukrotnie w ciągu dnia grupę chętnych, którzy kupili bilety, oprowadzał profesjonalny przewodnik, aktor Morten Hee Andersen. Wtedy wystawę zamykano dla indywidualnych zwiedzających, a grupa uczestniczyła w czymś w rodzaju spektaklu teatralnego, z muzyką i efektami świetlnymi.

Czytaj dalej Męczennik z paczką gwoździ

Androidy i wychowanie panienek

Poniższy tekst został po raz pierwszy opublikowany w „Czasie Fantastyki”, nr 2/2013

 

Po raz pierwszy zetknąłem się z tą powieścią Dicka poprzez film, zresztą w okolicznościach nadzwyczaj niesprzyjających. Stały się wtedy nagle dostępne i modne magnetowidy i pojawiło się mnóstwo pirackich kopii filmów, w kiepskiej jakości i z czytającymi tekst okropnymi lektorami. Zostałem zaproszony na pokaz takiego filmu w kilka osób i tak obejrzałem „Blade Runnera”. Na domiar złego pozostali oglądający chyba nie byli miłośnikami sf. W każdym razie głośno komentowali akcję, a romantyczne sceny, do jakich dochodzi pomiędzy filmowym Deckardem a Rachael, kwitowali wybuchami śmiechu i niewybrednymi żartami. Najwyraźniej publiczność nie była przygotowana jeszcze na przyjęcie bogatszej palety erotycznych konfiguracji, wynajdywanych właśnie przez nowoczesną wyobraźnię. Jeśli dodać do tego, że była to wersja z nieszczęsną „czarnokryminałową” narracją zza kadru nachalnie wyjaśniającą inteligentnym inaczej co się dzieje, zrozumiałym się staje, iż pozwoliłem przez jakiś czas dojrzewać nieprzepartej chęci obejrzenia ponownie tego obrazu. Bo oczywiście od razu było jasne, że w innych okolicznościach i po drobnych zmianach dzieło to będzie mieć moc hipnotyzującą.

„Czy androidy marzą o elektrycznych owcach” przeczytałem wiele lat później, tłukąc się autobusami po Śląsku, i nie zrobiła na mnie wtedy takiego wrażenia, na jakie zasługuje.

DoAndroidsDream
Źródło – Wikipedia

I oto teraz powieść stała się dostępna w jeszcze jednej postaci, jako audiobuk, wydany przez Rebis i Audiotekę. Zaangażowano do projektu gromadę całkiem niezłych aktorów, muzyki dostarczył Pink Froyd, przy produkcji zastosowano, ponoć po raz pierwszy w Polsce, system dźwięku binauralnego, a jedną z drugoplanowych ról zagrał nawet polski syntezator mowy IVONA, co, przyznajmy od razu, jest bardzo dobrym pomysłem.

Czytaj dalej Androidy i wychowanie panienek

Zła Nowina. Według Twardocha

Tekst ukazał się w kwartalniku „Fronda Lux”, nr 77.

 

Porzućcie nadzieję

Jest tylko krew i więcej nic
A reszta to jest wielka ściema
Krew – która się na strzępy drze
I wisi w strzępach gdzie nic nie ma [i]

Na początek prawdziwa scenka, ze zmienionymi imionami jej bohaterów. Syn Łucji, Piotrek, ma 22 lata, studiuje i uczy się fotografii. Kiedy usłyszał, że Herta będzie zabijała cielika, uznał to za dobrą okazję do zrobienia reportażu fotograficznego. Herta jest dziarską osiemdziesięciopięciolatką, wdową, i sama prowadzi gospodarstwo. Pewnego ciepłego kwietniowego dnia Piotrek zjawił się u Herty z lustrzanką. Na miejscu był też oczywiście masorz, a także syn Herty (taki typowy z bloku, o dwóch lewych rękach, nieprzywykły do konkretnej roboty, za to przemądrzały). Miał też być pomocnik masorza, ale na nieszczęście rozchorował się i jego rolę musiał przejąć Piotrek. W związku z tym nie zrobił wiele zdjęć, bo ręce miał ciągle umazane krwią, i nie chciał umarasić aparatu.

Czytaj dalej Zła Nowina. Według Twardocha

Jestem Bogiem. Szaleństwa samotności

Tekst ukazał się w „Czasie Fantastyki”, numer 2(42) 2015

 

Na opowieść o niezwykłym zdarzeniu związanym z fortem XIII w Bolestraszycach, jednym z umocnień twierdzy Przemyśl, natknąłem się po raz pierwszy w pierwszym tomie gawęd historycznych Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie Gabriela Maciejewskiego. Szybko okazało się, że historia ta jest dość dobrze znana i na jej kanwie nakręcono nawet film fabularny (o czym jeszcze później).

W latach 1914-1915 o twierdzę Przemyśl, jeden z największych tego typu obiektów w Europie, toczyły się zażarte walki. Po drugim oblężeniu, w marcu 1915 roku, Austriacy wysadzili umocnienia i poddali twierdzę, a do niewoli rosyjskiej dostało się 120 tysięcy żołnierzy armii austro-węgierskiej, w tym dziewięciu generałów.

San_Rideau_1915_Destroyed
Koszary Fortu XIII po wysadzeniu (źródło – Wikipedia)

Po wojnie twierdza znalazła się na terenie odrodzonego państwa polskiego.  Latem roku 1923 przystąpiono do odgruzowywania zniszczonych fortyfikacji, w celu odzyskania z budowli metalowych elementów, przetapianych potem w śląskich hutach. W ten sposób ekipy robotników pracujące w forcie XIII dotarły do zasypanym stalowych drzwi. Za nimi znajdowało się coś, co przeraziło odkrywców. Oto w podziemnych pomieszczeniach natknęli się na wychudzonego człowieka pokrytego splątanym długim zarostem, bełkoczącego coś niezrozumiale i zasłaniającego sobie uszy. Najwyraźniej światło i dźwięki sprawiały mu ból. Człowiek ten został przewieziony do szpitala i zmarł tego samego dnia. Podziemie przeszukano i w jednej z izb odkryto ludzki szkielet. Odnaleziono też zeszyt, który rozpoczynał się notatkami austriackiego magazyniera, po których następowały zapiski poczynione w języku rosyjskim.

Czytaj dalej Jestem Bogiem. Szaleństwa samotności

Pan Zaraza w gabinecie luster

Supermocarstwo w stanie zagrożenia. Związki pomiędzy władzą, mediami, wojskiem, służbami specjalnymi i nauką.

Co mają wspólnego zamachy wąglikowe z książką Gödel, Escher, Bach Douglasa R. Hofstadtera? Szkic ten napisałem przede wszystkim ze względu na sentyment do tej książki, ale też i dla przybliżenia tej fascynującej historii.

Tekst ukazał się drukiem w numerze 74/2015 kwartalnika Fronda Lux.

 

Pewnego słonecznego letniego dnia przystanąłem nad brzegiem rybnego stawu w głębi lasu. Wiał lekki wiatr i marszczył powierzchnię wody. Kilka metrów od brzegu tkwiła w wodzie drewniana tablica z napisem ogłaszającym, że kąpiel i łowienie tryb są zabronione. Światło odbijało się od tablicy i tworzyło jej obraz na wodzie, ale i obraz na powierzchni, pomarszczony drobnymi falami, odbijał się z powrotem w tablicy, i w ten sposób wiele kolejnych odbić tworzyło świetlisty wzór, z którym jakoś radził sobie mój mózg, i wyświetlał go na ruchomej tablicy mojej świadomości. Przypomniało mi to o książce Gödel, Escher, Bach Douglasa R. Hofstadtera. Jest to intrygująca interdyscyplinarna opowieść rozpięta pomiędzy twierdzeniem Gödla, muzyką Bacha, paradoksalnymi grafikami Eschera, teorią świadomości, rozważaniami o znaczeniu i dziwnych pętlach, i zabawnymi opowiastkami filozoficznymi ilustrującymi ten imponujący zestaw idei i inspirujących sugestii. Jest w niej też zdjęcie obrazu powstającego na ekranie monitora, podłączonego do kamery wycelowanej w ten właśnie ekran, jako metafora systemów odzwierciedlających swoją własną zawartość, a więc również świadomości. Po powrocie z tej rowerowej wycieczki zerknąłem do Internetu, żeby sprawdzić, jakie dalsze życie prowadzi książka (czytałem już ją bardzo dawno temu), i tak natknąłem się na inną niezwykłą książkę, Bruce Ivins, the Anthrax Attacks, and America’s Rush to War Davida Willmana.

Czytaj dalej Pan Zaraza w gabinecie luster

O sterowaniu

W czasie jednej z rowerowych wycieczek w południowych Czechach natrafiliśmy na wąskiej leśnej ścieżce na przeszkodę. Drogę blokowała nieduża ciężarówka z platformą wyładowaną grubymi, równo przyciętymi pniakami. Na pojeździe zamontowana była ładowarka, która natychmiast przyciągnęła całą moją uwagę. Sterował nią Czech siedzący w kabinie, odwrócony do nas plecami. Teleskopowe ramiona ładowarki zakończone były zgrabnymi chwytakami, które z zadziwiającą zręcznością ściskały po dwa-trzy pniaki i z równie zdumiewającą szybkością i precyzją składały je na ziemi. A., jadąca jakieś sto metrów przede mną, przystanęła na chwilę, a potem zaczęła wolno mijać ciężarówkę. Właśnie w tej chwili szczęki ładowarki złapały kolejne trzy pnie i z przerażającą żwawością maszyna machnęła nimi w drugą stronę, tak że A. ledwo umknęła. Poczekałem chwilę, jakiś inny Czech wychynął z zarośli i coś krzyczał do pierwszego, ładowarka znieruchomiała i dopiero wtedy odważyłem się wyminąć ciężarówkę.

Czytaj dalej O sterowaniu

Michel Houellebecq, opowieść wigilijna

Mapę i terytorium pożyczyła mi M., wspominając przy tej okazji o swojej starej miłości do Paryża. Okazało się potem, że rzeczywiście powieść Houellebecqa takie wspomnienia, jeśli ktoś je posiada, musi silnie przywoływać.

Jednak do lektury tej książki zachęciła mnie całkiem inna jej uwaga. Mianowicie główny bohater powieści, Jed Martin, jest artystą, malarzem i fotografem, a w pewnym okresie swojej kariery artystycznej pasjonuje się mapami, konkretnie mapami drogowymi Michelin. W jednym z przełomowych momentów życia doznaje olśnienia:  „O trzeciej po południu zatrzymali się na stacji przed La Souterraine; na prośbę ojca, który podjechał zatankować, Jed kupił mapę Michelin departamentów Haute-Vienne i Creuse. I właśnie w tym momencie, rozkładając mapę o dwa kroki od zapakowanych w celofan kanapek, przeżył drugie w swoim życiu odkrycie estetyczne. Mapa była niezwykła; doznał takiego wstrząsu, że ogarnęły go dreszcze. Nigdy w życiu nie widział czegoś równie wspaniałego, równie pełnego emocji i znaczenia jak ta mapa Michelin departamentów Haute-Vienne i Creuse w skali 1:150 000. Czytaj dalej Michel Houellebecq, opowieść wigilijna

Nieustraszony Max Hodges fotografuje Kastora

Sobota zakończyła się pod znakiem Dalekiego Wschodu. Na spotkaniu urodzinowym u W. nasz przyjaciel Z. opowiadał o swoich dwu ostatnich służbowych wizytach w Chinach. Linia kolejowa Pekin-Szanghaj, 1300 kilometrów, szybkość 300 kilometrów na godzinę, szybkość maksymalna 380 kilometrów na godzinę. Podróż z Pekinu do Szanghaju w niecałe pięć godzin. Budowa rozpoczęta w kwietniu 2008 roku, 30 czerwca 2011 roku ruszyła regularna eksploatacja linii (Być może w takim czasie nie udało się dobrze rozprowadzić łapówek za zakup Pendolino). Zdjęcie ciągnących się w nieskończoność murów ogromnego więzienia-kopalni, zatopionego we mgle. Z. liczy ile już razy zdarzyło mu się jeść psa. Osiem razy.

Czytaj dalej Nieustraszony Max Hodges fotografuje Kastora

Za co warto umierać

Koniec sierpnia. Jeszcze jedna wycieczka rowerowa na południe od Opawy, na Pogórze Witkowskie, część Niskiego Jesionika. Ulewny deszcz zatrzymuje nas w samochodzie w Janskich Koupelach, skąd zamierzaliśmy wystartować. Słynne i modne niegdyś uzdrowisko z czasów, kiedy ta część Górnego Śląska należała do Austro-Węgier. Teraz odurza klimatem rozpadu i butwienia. Deszcz trwa tak długo, że zastanawiamy się nad zmianą planów. Wreszcie ustaje, zza chmur pokazuje się słońce. Wzdłuż biegu Morawicy, bardzo krętego, poprowadzone są szlaki piesze, ale przeprawianie się nimi z rowerami jest uciążliwe, a po takim deszczu byłoby udręką. Dlatego początkowa część trasy biegnie szosą w oddaleniu od rzeki. Długi podjazd mokrym asfaltem.

DSC_7531 DSC_7534

Czytaj dalej Za co warto umierać

Kasandra na emeryturze

Poniższy tekst został opublikowany w Czasie Fantastyki, nr 01/2014.

 

„Babcock ze swoim spłaszczonym, czerwonym i świecącym nosem, z ropą w kącikach oczu i resztkami jedzenia między zębami. Żona Sama z malinową papką na wargach. Twarz ociekająca łzami, kapka pod nosem. I ten cholerny pies z błyszczącym nosem i mokrymi ślepiami…”

Maski, Damon Knight, tłum. Lech Jęczmyk.

 

Hugo de Garis ma za sobą bogatą karierę zawodową. Urodzony w Australii w 1947 r., studiował matematykę stosowaną i fizykę teoretyczną na uniwersytecie w Melbourne. W latach 1972–1976 uczył matematyki jako asystent w Cambridge. Dziesięć lat pracował przy projektach informatycznych w Holandii, Belgii i Australii. Wreszcie przyjął posadę pracownika badawczego na uniwersytecie w Leuven w Belgii, gdzie zajmował się sztuczną inteligencją, maszynami uczącymi się i systemami doradczymi. W 1992 r. obronił rozprawę doktorską o tytule Genetic Programming: GenNets, Artificial Nervous Systems, Artificial Embryos (Programowanie genetyczne: Gen-Nety, sztuczne układy nerwowe i sztuczne zarodki). W tym samym roku wygrał konkurs Komisji Europejskiej na dwuletni staż podoktorski w Japonii, który odbył w mieście Tsukuba, w Laboratorium Elektrotechnicznym.

DSC_7038

Czytaj dalej Kasandra na emeryturze