Dostrzegam stos przeźroczystych kubków. No tak, to woda do picia, trochę jej porozlewałem, patrzę, czy na mnie patrzą pielęgniarki i czy mam się tłumaczyć. Ale nie patrzą, patrzą w papiery. Dostrzegam zawieszony po lewej dozownik. No tak, po prawej, czyli po lewej. Czyli świat widziany od strony pań pielęgniarek, nie pacjentów. Podchodzę, dozownik jest zawieszony wysoko, trudno go uruchomić łokciem, jak to radzi pan Karczewski. Z drugiej strony to chyba chodzi o to, żeby zdezynfekowane było dłonie, a nie przycisk dozownika?, myślę. Naciskam kciukiem, leci piana na podstawioną, mokrą jeszcze od wody mineralnej dłoń. I co teraz?, pytam pielęgniarek, bo już na mnie patrzą. Jak to co, tam jest napisane!, odpowiadają uprzejmie. No ale ja w tych okularach nic nie widzę, mówię zgodnie z prawdą. Wcierać! – instruują mnie zdawkowo, acz skutecznie. Wcieram. I co dalej?, pytam. No nic, wszystko. Mówię, o co mi chodzi. Wręczają mi przygotowane już papiery, podpisuję odbiór. Wychodzę.
Idę przez miasto, jest słonecznie. Bardzo dobrze, ultrafiolet. Przechodzę na skróty przez galerię. Jest pusto. Przed mijaną w galerii apteką stoją na zewnątrz ludzie. W środku pusto, tylko przy każdym pracującym stanowisku po jednym kliencie. Czyli nie wolno się w środku tłoczyć, nawet logiczne. Ale można się tłoczyć na zewnątrz? Niby przewiewniej i przestronniej. Zatrzymuję się przy kiosku. Tytuł w „Naszym Dzienniku” – „Nie czas na panikę, czas na spowiedź”. Właściwa rada.
Dochodzę do sklepu medycznego. Pani sprawdza papiery. Ale z tym trzeba teraz iść do NFZ-tu, bo to zlecenie na nowy rok, stwierdza. Do której pracujecie? Już nie zdążę. Zdąży pan, w piątek nie będzie tam dużo ludzi.
Idę. Na drzwiach rekomendacja, żeby do nich nie przychodzić i załatwiać wszystko przez Internet. Wchodzę. Przejście do urzędniczych pokojów zabarykadowane biurkami i stołkami, przejścia brak. Spełnione marzenie urzędnika. Pobieram bilet, za chwilę zjawia się pani, bierze ode mnie papiery, każe wypisać na miejscu inny papier. Zaraz to załatwię i wrócę, powiada. Po kilku minutach wraca. To mogłem to załatwić przez Internet?, upewniam się. Tak. W przychodni nikt mi o tym nie powiedział, mówię. Biorę zlecenie, wracam do sklepu. Mówię, że w NFZ-cie są już zabarykadowani i nie wpuszczają na pokoje. No, a my tu wpuszczamy jak głupie, mówi pani. Przetwarza moje zlecenie. Inna czyta coś na swoim smartfonie. Nasza ulica jest objęta czerwoną strefą, mówi. Czerwoną strefą? To znaczy zamknięta dla ruchu?, pytam. Fryzjerki naprzeciwko już pozamykały, odpowiada. W przychodni Provita pojawił się pacjent z koronawirusem. Skąd pan przyszedł? Nie, ja z innej przychodni, z Nowin. No tak, ale i tak pacjenci prosto z tamtej przychodni przychodzili do nas. Ta pierwsza kończy i wręcza mi fakturę. Płacę. Następnym razem nie będzie trzeba iść do NFZ, lekarz to załatwi zdalnie, mówi. Jeśli będzie jakiś następny raz, mówię. Niech pani pamięta, że dzisiaj jest piątek trzynastego. Niestety wszyscy umrzemy i nie będzie następnego razu. Patrzy na mnie dziwnie. Czarny humor, wyjaśniam. To jest zapowiedź zbliżającej się demencji, to znaczy ten mój humor. Żegnamy się i życzę paniom zdrowia. One mnie również.
Kiedy wracam do domu, dzwoni J. A nie mówiłem, że będzie stan wojenny?, oznajmia triumfalnie. Trwa trzecia wojna światowa. Oczywiście ma rację. A w każdej sytuacji znajdują się tacy, którzy czerpią z niej osobistą satysfakcję.