Korzystam prawie codziennie z komunikacji publicznej i ma to wiele zalet, jak również i pewne wady. Do zalet zaliczyłbym możliwość poczynienia powierzchownych obserwacji ludzi, z którymi zapewne nigdy w innych okolicznościach bym się nie zetknął, a którzy pojawiają się w polu mojej zamglonej sennością uwagi z na przemian irytującą lub w jakiś tajemniczy sposób kojącą regularnością, w miarę jak autobus przemieszcza się od przystanku do przystanku.
Rankiem, gdzieś w połowie trasy, na przystanku przy kościele, wsiada codziennie od czterech do ośmiu starszych pań, rozsiada się i zaczyna podniesionymi głosami toczyć swoje niezrozumiałe, monotonne wywody. Ich głosy szybko zlewają mi się w jednolity szum i po chwili z rezygnacją znów zasypiam. Nie wszyscy przyjmują to zjawisko z taką obojętnością. Kiedyś na przykład pewien wyglądający na bezdomnego jegomość, roztaczający wokół siebie woń nie kojarzącą się z zapachem dezodorantu, ani nawet świeżego potu, pogrążony w stanie głębokiej nirwany, ocknął się gwałtownie i wrzasnął – Zamknijcie się, tu się nie da spać! Nie zrobiło to jednak na babciach żadnego wrażenia, i aż do końca swojej podróży biedak na przemian mruczał coś pod nosem i przeklinał, a te buczały dalej jak rój rozdrażnionych os.
Wszystkich tych niezwykłych przeżyć mogę doświadczać dzięki swojemu miesięcznemu biletowi. Przez długi czas co miesiąc szedłem na pocztę, płaciłem i otrzymywałem bilet w postaci odpowiedniego tekturowego kartonika. W razie kontroli pokazywałem kartonik i na tym sprawa się kończyła. Od zeszłego roku nastąpiła wielka zmiana. Przewoźnik wprowadził bilety elektroniczne. Aby otrzymać taki bilet, należało najpierw przesłać swoje dane i zdjęcie, takie jak do dowodu czy paszportu, a potem w wyznaczonym terminie udać się do wyznaczonego punktu, który znajdował się w innym mieście. W punkcie tym wydawano plastikowe magnetyczne karty – nowe nowoczesne bilety elektroniczne. Oczywiście zastałem tam kolosalną kolejkę, ustępującą może tylko kolejkom w przychodniach lekarskich. Pani sprawdzająca tożsamość biletobiorców pouczała ich, jak należy się nimi posługiwać. Po wejściu do autobusu konieczne jest zarejestrowanie się w elektronicznym kasowniku, usłyszałem. Czerwona lampka, która zaczęła mrugać w moim mózgu w chwili, w której stanąłem w kolejce, rozbłysła jeszcze jaśniej. Wreszcie przyszła kolej na mnie.
– Imię, nazwisko, pesel?
Podaję.
– Proszę, tutaj jest pana bilet elektroniczny. Będzie pan musiał jeszcze tylko pójść na pocztę, opłacić przyszły miesiąc i będzie mógł pan korzystać z tego wygodnego nowoczesnego biletu.
– Jak to pójść na pocztę? Nie mogę opłacić biletu miesięcznego poprzez Internet?
– Nie.
– Aha. Słyszałem, że będę musiał przy wejściu do autobusu rejestrować się w kasowniku. Nie będę tego robił. Jeśli zapłaciłem za bilet miesięczny, i mam przy sobie na to dowód w postaci karty z tą informacją, to nie możecie mnie zmuszać dodatkowo do rejestracji wejścia do autobusu.
– Przez jakiś czas to nie będzie karane, dopóki ludzie się nie przyzwyczają. Potem będzie musiał pan zapłacić opłatę karną.
– Słucham?! A to niby dlaczego?
– No naprawdę jest pan pierwszym człowiekiem, który zgłasza jakieś pretensje. To wszystko jest przecież dla pana dobra. Przypuśćmy, że ulegnie pan wypadkowi w naszym autobusie. Dzięki rejestracji będzie mógł pan łatwo udowodnić, że był pan w tym czasie w środku. Albo powiedzmy, że pan zaginie. Dzięki temu policja będzie mogła łatwiej pana odnaleźć.
– Tak, policja na pewno będzie mogła mnie znaleźć, najważniejsze, żeby ułatwić pracę policji! – warknąłem. – Przecież nie można ustalić przystanku, na którym poszukiwany wysiadł, bo nie wymagacie wyrejestrowywania, tylko rejestrowania. Wyrejestrowują się tylko ci, co płacą za przejazd kartą na bieżąco.
– No tak, przekażę tę uwagę. Może trzeba będzie to wprowadzić, żeby właściciele biletów miesięcznych musieli też się wyrejestrowywać. Poza tym nasza firma dzięki tej rejestracji będzie mogła przeprowadzać analizy obsadzenia różnych kursów i na przykład likwidować te najmniej popularne, dlatego będzie musiał się pan rejestrować.
– Aha. To znaczy będziecie rejestrować, kiedy i jak się poruszam i w razie potrzeby przekazywać te dane policji? To się nazywa inwigilacja.
Pani wzrusza ramionami.
– Tak jak powiedziałam, na razie kontrolerzy będą tylko pasażerów upominać, kary będą egzekwowane po kilku miesiącach działania systemu.
Nowoczesność i postęp w taki oto sposób zwyciężyły. Kiedyś papierowy kartonik, teraz plastikowa magnetyczna karta. I tak raz w miesiącu pojawiam się na poczcie, aby opłacić bilet, tak jak dawniej, a przy wsiadaniu do autobusu gorączkowo szukam w plecaku karty, aby się zarejestrować. Na razie wyrejestrowywać się nie muszę.
Na przystanku koło kościoła do autobusu wpada stadko babć i podniesionymi głosami narzeka na to, że jest ciepło, albo że jest zimno, a potem wykrzykuje historie swoich chorób i rozgłasza tryumfy swoich wnuczków (Dowiedziałem się przy okazji, że osoby po siedemdziesiątce mają darmowy przejazd. Konieczne jest jednak posiadanie e-karty seniora, upoważniające do takiego darmowego przejazdu i identyfikujące pasażera.) Staram się nie rozumieć tego co mówią i zapadam w głęboki sen.
– Proszę o zachowanie spokoju! – wyrywa mnie z niego gromki głos pani kierowcy dobywający się z głośników. Kobiety kierujące autobusami są mniej pobłażliwe niż mężczyźni. Kiedyś taka krewka kierowczyni wyrzuciła z autobusu gościa, który poczuł pragnienie i chciał się tylko napić piwa. Zaprotestował głośno dopiero wtedy, gdy znalazł się na bruku, i rzucił butelką w już odjeżdżający pojazd.
Przez kilka sekund rozsadzający autobus gwar przycicha, ale potem wybucha ze zdwojoną siłą. Kierowczyni rezygnuje z dalszych prób uciszenia niesfornych staruszek. Próbuję zasnąć. Udaje mi się to tak skutecznie, że przesypiam swój przystanek i wysiadam półtora kilometra dalej. Wracam pod wiaduktem z huczącą ruchem autostradą.