Chór szkolny

7 listopada minęła setna rocznica Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej. Usłyszałem, że w dzisiejszej Rosji jest to dzień roboczy. Kiedyś był hucznie obchodzony, także w PRL, gdzie w szkołach odbywały się z tej okazji uroczyste akademie. W mojej szkole podstawowej odbywały się corocznie. Na akademiach przemawiał dyrektor szkoły, uczniowie recytowali wiersze (na przykład wiersze Majakowskiego), a chór szkolny śpiewał pieśni rewolucyjne. Wiersze Majakowskiego mówiły o partii i Leninie. O Leninie opowiadały też czytanki w podręcznikach do języka rosyjskiego. Zaś języka polskiego przez jakiś czas (krótki) uczył nas starszy jegomość o poglądach bardzo komunistycznych, który twierdził, że po zwycięstwie komunizmu na całym świecie wszyscy przejdą w naturalny sposób na język rosyjski, tak jak dzieje się to już na obszarze Związku Radzieckiego. Starszy jegomość był taką szkolną efemerydą, jakoś szybko przeminął nie odznaczywszy się niczym więcej, niż swoim komunizmem, podobnie jak efemerydą w mojej pamięci pozostała młoda absolwentka wydziału historii Uniwersytetu Śląskiego na praktyce szkolnej, bez kompleksów chwytająca za rogi przemilczany problem mordu katyńskiego i śmiało dowodząca, że jego sprawcami byli hitlerowcy.

Wracając do rosyjskich czytanek, pamiętam jedną w szczególności. Opowiadała o towarzyszu Leninie, któremu zdarzyło się uczestniczyć w polowaniu. Stał sobie w lesie towarzysz Lenin ze strzelbą, a tu nagle widzi przed sobą lisa. Przymierzył się odruchowo do strzału, wycelował, ale ogarnęło go miłosierdzie i opuścił lufę, pożałowawszy zwierzęcia, zupełnie jak ten bohater „Łowcy jeleni”. Jakżeż mógłbym nie zapamiętać takiej sceny! Zapamiętałem bardzo dobrze.

Co do chóru szkolnego, to sam osobiście byłem jego bynajmniej nie ochotniczym członkiem i stało się to jednym z najbardziej dziwnych doświadczeń mojego dzieciństwa.

Chór prowadził pan Michalski. Poza tym uczył geografii i śpiewu. Był młodym, ale nadzwyczaj poważnym i budzącym respekt nauczycielem. Na lekcjach geografii próbował uczyć nas myślenia i czytania z map tylu informacji, ile można było uzyskać posługując się logiką, co bardzo mi się podobało. Lekcji śpiewu nie znosiłem, po pierwsze dlatego, że nie cierpiałem wtedy muzyki jako takiej, a po drugie dlatego, że pan Michalski wymagał od nas uczenia się na pamięć tekstów piosenek, co było dla mnie trudnością najwyższego stopnia. W tym wszystkim pan Michalski uznał, że posiadam dobry głos i słuch i bez zbędnych ceregieli włączył mnie w skład chóru szkolnego.

Stanowiło to dodatkowe obciążenie, bo trzeba było zjawiać się na próbach, a na domiar złego uczyć się na pamięć jeszcze więcej tekstów piosenek.

Stoimy w sali gimnastycznej, ustawieni rzędami i piętrami, na podłodze i na kilkupiętrowym drewnianym podium składającym się z długich ław, przed nami nasz dyrygent i władca, pan Michalski. Chłopcy w białych koszulach i czarnych spodniach, dziewczyny w białych bluzeczkach i czarnych spódniczkach. Bliskość ciał koleżanek wywołuje we mnie lekki zamęt, który zaraz znika, kiedy dyrygent unosi rękę z batutą i skupia naszą uwagę.

Śpiewamy. To znaczy wszyscy inni śpiewają, ja wyśpiewuję pojedyncze zdania, które udało mi się zapamiętać, pomiędzy nimi otwieram tylko usta i udaję, że śpiewam.

Stop. Pan Michalski podchodzi i wskazuje na mnie pałeczką.

— Dlaczego nie śpiewasz?

Nie pamiętam, co mu odpowiedziałem. Pewnie nie powiedziałem nic, tylko gapiłem się z otwartą gęba, mały głupek. Nie znałem tekstu.

— Nauczysz się na następny raz — mówi pan Michalski.

Kosztowało mnie to dużo, ale nauczyłem się. Tak skutecznie, że refren jednej z tych piosenek pamiętam do dziś. Była to pieśń rewolucyjna Taczanka. A tekst tej pieśni wygląda tak:

Lećże, ptaku, w lasy głębiej,
umknij, zwierzu, z drogi nam,
to taczanka wroga pędzi,
to taczanka wroga gna.
W bystrym pędzie bije z lotu,
śmiało idzie w gęsty bój,
zagrzechoczesz z kulomiotu,
bojowniku młody mój.

Hej, taczanka – rostowianka
twoja piękność oczy rwie,
Konnej Armii tyś kochanka,
cztery wichry koła twe.

Hej, za Wołgą, hej za Donem,
gdzieś po stepie tętni cwał:
ogorzały, zakurzony
celowniczy młody gnał.
Mknie taczanka, któż ją wstrzyma,
rwie za końską grzywą w trop,
grzywa wichru, grzywa dymu,
grzywa burzy, ognia snop.

Hej, taczanka…

Warczą groźnie nasze tanki,
płyną pieśni spoza chmur,
chwałę wartkich kół taczanki
gra motorów szumny chór.
I do dzisiaj wróg pamięta,
jak to nogi brał za pas,
mknie taczanka dumna,
piękna i bojownik młody nasz.

Hej, taczanka…

 

Tekst ten napisał Michał Ruderman (Михаил Рудерман), a muzykę skomponował Konstantyn Listow (Константин Листов), natomiast przetłumaczył Leon Pastenak, oczywiście członek Komunistycznej Partii Polski.

Trzecia zwrotka pieśni została napisana później, podobno w roku 1936, stąd warczące w niej tanki.

Nasz chór szkolny występował nie tylko na akademiach w naszej szkole, najważniejsze występy dawał na konkursach chórów. Z pewnym zdziwieniem zdaję sobie teraz sprawę z tego, że dzięki temu występowałem na deskach samego Teatru Ziemi Rybnickiej.

Występy konkursowe miały oczywiście najwyższy priorytet. Długo się do nich przygotowywaliśmy, mozolnie powtarzając frazy, ćwicząc zgranie głosów i wysokość każdego tonu. Było to męczące, nudne i monotonne, a jednak kiedy w sali gasło światło i na nas, i na naszego dyrygenta padało światło reflektorów, działo się coś dziwnego. Przelęknięci, niemal drżący, zaledwie zgraja małych bęcwałów, po dygnięciu dyrygenckiej pałeczki zamienialiśmy się w jeden, połączony niewidzialnymi więzami instrument. Nasze głosy sprzęgały się w jedno, wznosiły i opadały, a kiedy w ułamku sekundy wybrzmiewały i milkły jednocześnie, zapadała cisza, wypełniona pamięcią ostatniego dźwięku jak kryształowy kielich schłodzonym białym winem. Prostacka przyśpiewka ludożerców znikała, rozpadała się, unieważniona, i zamieniała w chorał. Rzecz jasna jako dziecko nie rozumiałem wtedy, co się naprawdę dzieje, odczuwałem to tylko niejasno, chodź bardzo wyraźnie. Niepojęta rozgrywka toczona przez nauczyciela śpiewu ponad moją głową, w której wyznaczono mi rolę półświadomego i niechętnego narzędzia.

Już w roku 1918 Grigorij Zinowiew stwierdził, że należy wyeliminować dziesięć milionów Rosjan. „Wyeliminowali” ich dwa razy więcej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *